Oaza. Lubię to

Marcin Jakimowicz

|

GN 27/2012

publikacja 05.07.2012 00:15

Zdziwią się ci, którzy przed laty wieszczyli śmierć oazy. Oazowicze zaangażowani są w ogromne projekty ewangelizacyjne, zwołują się na spotkania na Facebooku i coraz częściej mówią po słowacku, ukraińsku, a nawet chińsku.

Oaza. Lubię to Gdy w 2007 roku pracownia analiz socjologicznych przeprowadziła badania, okazało się, że przez oazy przewinęło się 2 miliony Polaków. Na zdjęciu: Młodzież oazowa przy parafii w Borku Fałęckim Roman Koszowski

Krakowskie Błonia, 18 sierpnia 2002. ostat- nia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Gdy po modlitwie „Anioł Pański” tłum młodych zaczął spontanicznie śpiewać „Barkę”, do mikrofonu podszedł jeden z księży prowadzących spotkanie i głosem nieznoszącym sprzeciwu rzucił: „Oaza niech się uciszy”. Nie poskutkowało. „Oaza niech się uciszy” – powtórzył. I wówczas głos zabrał sam papież: „Chcę powiedzieć, że właśnie ta oazowa pieśń wyprowadziła mnie z ojczyzny przed dwudziestu trzema laty. Miałem ją w uszach, kiedy słyszałem wyrok konklawe. Z tą oazową pieśnią nie rozstawałem się przez wszystkie te lata”. Minęło 10 lat. Czy oaza się uciszyła? Przebudzenie? „Duch wieje, kędy chce".

Tego dnia chciał wiać w warszawskich Siekierkach. Gdy Antonello Cadeddu i Enrique Porcu – włoscy kapłani posługujący na co dzień w slumsach São Paolo nakładali na ludzi ręce, w dusznym kościele zerwał się wiatr. Chorzy wstawali z miejsc, a ludzie w depresji płakali. Ze szczęścia. Ktoś, kto znalazłby się w kościele, mógłby pomyśleć, że to czuwanie Odnowy w Duchu Świętym. Tymczasem Kongres Ewangelizacyjny zorganizował… Ruch Światło–Życie. Większość z kapłanów, którzy modlą się w tłumie, to oazowicze. Czy ks. Blachnicki tęskniący za nowym wylaniem Ducha przewraca się w grobie? Jeśli tak, to z radości. Tańczy brazylijską sambę” – pisałem 14 czerwca 2010 r.

Chorzy odzyskują zdrowie. Kobiety katujące się po doświadczeniu aborcji słyszą, że ich dzieci modlą się właśnie za swe mamy. Demony wychodzą z wielkim rykiem. To, co zobaczyłem na Tyskich Wieczorach Uwielbienia, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Czuwanie przygotowała diakonia modlitwy Ruchu Światło–Życie” – pisałem 27 października następnego roku. Na ostatnich Tyskich Wieczorach Uwielbienia wielotysięczny tłum nie mieścił się w ogromnym kościele Karoliny Kózkówny.

Spora grupa na zewnątrz oglądała akcję liturgiczną na monitorach. Oaza uczestniczyła również w zorganizowanych z wielkim rozmachem ewangelizacjach w Koszalinie (pisaliśmy o niej przed miesiącem) czy Łodzi (grupa animowana przez ks. Michała Misiaka). Dlaczego Ruch Światło–Życie coraz częściej angażuje się w wielkie ewangelizacyjne projekty? – Myślę, że to duchowe przebudzenie jest konsekwencją modlitwy z 2009 roku – uważa ks. Adam Wodarczyk, moderator generalny Ruchu

. – Modliliśmy się słowami Jana Pawła II: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Czuliśmy, że trzeba powtórzyć te słowa, przeżyć je jeszcze raz. Zorganizowaliśmy w Warszawie pielgrzymkę Ruchu Światło–Życie, zaprosiliśmy inne wspólnoty. 6 czerwca 2009 r. na placu Piłsudskiego postawiono ogromny papieski krzyż. Modlił się z nami śp. prezydent Lech Kaczyński. Poszliśmy tam z wiarą, prosząc, by powtórzyło się to, co wydarzyło się 30 lat wcześniej. Myślę, że to, co dzieje się z oazą w Polsce i na świecie, jest konsekwencją tego wołania. Jeśli się z wiarą o coś prosi, to to się dokonuje.

W 2008 roku modliliśmy się o to, by Ruch zaczął posługiwać w Chinach, a już rok później do Krościenka przyjechała pierwsza ekipa z tego kraju. W ubiegłym roku w Chinach wystartowała jedna oaza letnia, w tym roku już trzy. W Chinach prowadziłem szkolenia dla zainteresowanych Ruchem Światło–Życie księży i sióstr zakonnych. Uczestniczyło w nich aż 150 osób! W tym samym czasie oaza zaczęła się również rozwijać na Filipinach. Struktury Ruchu działają również w Turkmenistanie czy Pakistanie. Oazowicze z Pakistanu Gdy przed dwoma laty odwiedziłem centrum oazy w Krościenku, w kaplicy na Kopiej Górce modlili się oazowicze z Kenii, Mołdawii, Pakistanu i Chin.

Łamali sobie języki, wymawiając: Kro-szcze-nko nad Du-naj-czem. Nazwy pobliskiej Szczawnicy nie odważali się nawet wypowiadać. Rozpoczął się pogodny wieczór. Oazowicze z Kenii rytmicznie wybijali rytm na bębenkach. Wszyscy ruszyli do tańca. Tylko Pakistanka Naomi stała z boku. – Obraziła się? – zachodzili w głowę organizatorzy. Okazało się, że Naomi jako niezamężna kobieta nie może tańczyć z obcymi mężczyznami. Razem ze stojącym obok niej Yaqoobem, oazowiczem z Pakistanu, na co dzień angażuje się w pomoc najsłabszym i najuboższym. Gdy w 2009 roku muzułmanie spalili około 250 domów chrześcijan w Koriyan i Gojra, organizowali żywność, ubrania i przybory szkolne dla tamtejszych dzieci. – W połowie marca prowadziłem rekolekcje w Kaliszu – opowiada ks. Wodarczyk. – Rzuciłem: „Jedynym kontynentem, na którym nie zaszczepiła się jeszcze oaza, jest Australia, Pomódlmy się w tej intencji…”. Po miesiącu dostałem mejl od jakiegoś księdza. Nie znaliśmy się.

Prosił, bym pomógł mu założyć strukturę Ruchu Światło–Życie… w Australii. Poleciałem. I powstała kilkudziesięcioosobowa wspólnota. „Chcieliśmy się spotykać – usłyszałem – ale nie wiedzieliśmy jak. Nie mieliśmy programu. Oaza dała nam konkretną propozycję formacji”. Na spotkaniu podeszło do mnie młode małżeństwo z wysp Samoa. Kobieta mówi: „Znam trzy słowa po polsku”. Myślałem, że wypali jakieś „dzień dobry” czy „dziękuję”, a ona powiedziała „Jezu, ufam Tobie”. „Te słowa – wyjaśniła – ratują mi życie”. I pokazała ramię, na którym wytatuowała sobie tę dewizę. Oaza rozwija się w krajach, gdzie chrześcijanie przelewają za wiarę krew. To nowy rys założonego przez ks. Blachnickiego Ruchu. Usłyszałem historię pewnego małżeństwa, które przyjechało do Australii z Indii. Przez lata byli prześladowani za wiarę. Opowiadali mi takie rzeczy, że włosy stawały dęba. Uzbrojeni oprawcy wdarli się do ich domu. Rodzina uciekła do ostatniego pokoju – do sypialni. Wisiał w niej ogromny obraz „Jezu, ufam Tobie”.

Zepchnięto ich (dwoje dorosłych i dwójkę dzieci) pod ten obraz. Do sypialni wtargnęło dziesięciu oprawców. Wyciągnęli karabiny. Opierająca się o obraz Jezusa Miłosiernego przerażona rodzina żegnała się z życiem i robiła błyskawiczny rachunek sumienia. Nagle po dwóch, trzech minutach wszyscy bandyci opuścili broń i jeden po drugim wyszli z pomieszczenia. „Jezus podarował nam życie” – opowiadała mi wzruszona kobieta. „Udało się nam wyemigrować do Australii. Nie dostawaliśmy tu prawa stałego pobytu. Nie było szans na to, by nam je przyznano. W akcie desperacji pomodliliśmy się do Jana Pawła II i niespodziewanie po tygodniu przyszło pozwolenie”. Ks. Blachnicki osiadł w Karlsbergu między innymi dlatego, że odczytywał to jako wezwanie, by rozwijać ruch za granicą.

Dziś ludzi spod znaku Fos–Zoe znajdziemy w USA, Kanadzie (tam Domowy Kościół ma już swe struktury), w Szwecji, Norwegii, Anglii, Irlandii, Holandii, w Niemczech, na Litwie, Białorusi, Mołdawii, w Czechach, Austrii, w Bułgarii. Nawet w prawosławnej Grecji przyjęły się Oazy Dzieci Bożych. Na Słowacji Hnutie Svetlo–Život jest obecny w strukturach i Kościoła rzymsko-katolickiego, i greckokatolickiego. W ubiegłym roku na zorganizowane na Ukrainie oazy pojechało 450 osób. I choć Ruch zaszczepili tam Polacy, pojawia się coraz większa liczba Ukraińców (kapłanów i świeckich liderów) zaangażowanych w prace oazy. Działają w warunkach diaspory, bo katolicyzm jest mniejszością. – Jeśli Ruch u naszego wschodniego sąsiada będzie się dalej tak dynamicznie rozwijał, Ukraina będzie naszym pomostem na wschód. Do pracy w Kazachstanie – opowiada ks. Wodarczyk.

– Śmiejemy się, że Pan Bóg coraz szybciej zaczyna odpowiadać na nasze prośby. W Korei Południowej na lotnisku w Seulu prosiliśmy, by Bóg zaszczepił w tym kraju oazę. Już dwa tygodnie później okazało się, że ludzie z diecezji siedleckiej jadą do Korei i chcą wprowadzić tam Ruch. Dorosłość W latach 80. słowo „oaza” kojarzyło się z ogniskiem, gitarą i grupką rozśpiewanej młodzieży. Dziś pierwsze skojarzenie jest inne: to rodzina. Nastąpiło przesunięcie akcentów, a w posługę angażują się coraz częściej 30-, 40-latkowie. – Podstawowy błąd polega na utożsamianiu oazy z rekolekcjami dla młodzieży.

Tymczasem od wielu lat to dorośli ludzie są największą siłą ruchu. To normalna sytuacja. Ks. Blachnicki zawsze mówił, że Ruch docelowo ukierunkowany jest na dorosłych – opowiada ks. Wodarczyk – Tam, gdzie księża pracują metodami Ruchu, efekty widać gołym okiem: powstają wspólnoty, młodzi wyjeżdżają na letnie oazy. Widzę, że nawet w najtrudniejszych środowiskach (Warszawa nie jest przecież duszpasterską sielanką), jeśli w prace włączą się kreatywni kapłani, oaza rozkwita. W tym roku w czterech turnusach rekolekcji oazowych będzie uczestniczyło ponad 500 młodych ludzi z diecezji warszawsko-praskiej. Razem z nimi pojedzie ponad 100 animatorów i 13 kapłanów. Charyzmatycy Proroctwa? Języki? Uzdrowienia? Te słowa nie były codziennością dla wyjeżdżających na oazy w latach 80. Dziś oazowicze nie stronią od charyzmatów wymienionych w Liście do Koryntian.

– To powrót do źródeł – uważa ks. Wodarczyk. – Jedną z pierwszych osób, które stały u źródeł recepcji wymiaru charyzmatycznego w Polsce, był ks. Franciszek Blachnicki. Już w 1975 roku zorganizował dla swoich współpracowników seminarium Odnowy w Duchu Świętym (było to więc jeszcze przed oficjalnym zaistnieniem Odnowy!). Wydawał pismo „Siloe” poświęcone odnowie charyzmatycznej. Już w podręczniku I stopnia oazy z 1977 roku znajdziemy słowa o tym, że w czasie modlitwy do Ducha Świętego należy się spodziewać „wystąpienia darów charyzmatycznych”. Dla nas nie jest to więc nic nowego. Nurt był jednak przez lata uśpiony. Dlaczego? Bo oaza to ruch wielowymiarowy: odnowa rodzin, parafii, liturgii i w różnych okresach Duch inaczej rozkładał akcenty.

Ostatnio bardzo mocny nacisk poszedł na ewangelizację, więc Pan Bóg zaczął potwierdzać głoszenie słowa znakami. Widzę wyraźnie, że źródłem największej dynamiki Ruchu Światło–Życie były dwa wymiary: charyzmatyczny i mocny akcent na ewangelizację. To go napędzało. Ruszają letnie rekolekcje oazowe. Liczba wyjeżdżających na nie osób utrzymuje się od kilku lat na stałym poziomie (około 45 tysięcy). Statystyka biorących udział w oazach z poszczególnych diecezji jest papierkiem lakmusowym ukazującym stopień zaangażowania religijnego Polaków. Są diecezje, z których na letnie rekolekcje Ruchu jedzie prawie 3 tys. osób (Przemyśl), są i takie, z których rusza jedynie… kilkadziesiąt (Elbląg, Ełk).

Od dziesięciu lat nie widać radykalnego spadku liczby młodych wyjeżdżających na oazy. A trzeba pamiętać, że zmienił się kontekst kulturowy: kilkanaście lat temu wyjazd na 15-dniowe rekolekcje był często jedyną możliwością wyrwania się z miasta. Dziś młodzi mają mnóstwo alternatywnych wakacyjnych projektów. Do tego dochodzi demograficzna zapaść i fakt, że coraz mniej Polaków rusza na letnie wakacje. Ponieważ na oazy wyjeżdża średnio co drugi oazowicz, szacuje się że w Ruchu modli się około stu tysięcy ludzi.

– Gdy w 2007 roku pracownia analiz socjologicznych przeprowadziła badania, okazało się, że przez oazy przewinęło się 2 miliony Polaków – wyjaśnia ks. Wodarczyk. – Owoce Ruchu objawiły się w ogromnej ilości powołań czy małżeństw. Nie mam wątpliwości, że to bardzo dobre dzieło. Gdy czasami słyszę zarzut, że oaza się „przeżyła”, odpowiadam: od czterdziestu lat robimy jedno, cytując Dzieje Apostolskie: „Trwamy w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie”. Jeśli więc to się „przejadło”, odpowiadam, to śmiało możemy powiedzieć, że oaza się przeżyła… •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.