Pani Józefa na 102

ks. Witold Lesner

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 14/2013

publikacja 04.04.2013 00:15

Życie z Panem Bogiem. Urodziła się 24 września 1911 r. w Korżowie, na dzisiejszej Ukrainie, ale od końca wojny mieszka w Mirocinie Dolnym, niedaleko Kożuchowa. Jest najstarszą parafianką, a wszyscy mówią o niej Babcia Pierzchalska.

Pani Józefa Pierzchalska to bardzo pogodna osoba. Chociaż dziś mieszka sama, codziennie odwiedzają ją córka Franciszka lub wnuczka Beata Pani Józefa Pierzchalska to bardzo pogodna osoba. Chociaż dziś mieszka sama, codziennie odwiedzają ją córka Franciszka lub wnuczka Beata
ks. Witold Lesner

Nasza wieś leżała cztery mile rosyjskie od Podhajec w województwie tarnopolskim. A kościół parafialny mieliśmy w Tostobabach. Ale dziś ta wieś inaczej już się nazywa. Co niedzielę chodziliśmy na Mszę św. pieszo, bo u nas był tylko przydrożny krzyż – wspomina pani Józefa Pierzchalska. – Przy krzyżu w maju codziennie śpiewaliśmy Litanię do Matki Boskiej, a w październiku był Różaniec. Śpiewaliśmy też dużo pieśni maryjnych. Przychodzili prawie wszyscy. Wtedy to ludzie mocno wierzyli w Pana Boga. Dziś już tak nie ma… – mówi najstarsza mieszkanka parafii pw. św. Jerzego w Mirocinie Górnym.

Zawsze z Bogiem i Maryją

– Różnie bywało, jak to w życiu. Czasami radość, słońce, a czasami było ciężko, bardzo ciężko… ale Pan Bóg jakoś pomagał. Zawsze była modlitwa i wiara. Tego się trzymałam i trzymam do dziś – zaczyna swoją opowieść pani Józefa. – W domu było nas sześcioro dzieci. Ja jedna dziewczyna i pięciu braci. Urodziłam się druga. Rodzice byli bardzo wierzący. Tata miał na imię Jan i był Ukraińcem, a mama Franciszka była Polką, katoliczką. U nas była taka tradycja, że jak urodził się syn, to chrzczony był w cerkwi, a jak dziewczynka to w kościele. Tak robili wszyscy – mówi seniorka, mimo upływu lat, wciąż z wyraźnym wschodnim zaśpiewem. Pani Józefa pamięta swoją Pierwszą Komunię św. – Mieliśmy dużo przygotowań. Musieliśmy chodzić pieszo do kościoła kilka kilometrów, a ksiądz nam pięknie opowiadał o Panu Jezusku – wspomina. Na uroczystość dostała buty, jednak założyła je dopiero przed kościołem, całą drogę idąc boso. – Nie było wtedy ludziom ciężko coś dać dla Pana Boga. Rano w domu wstawaliśmy przed świtem, by z samego rana iść paść krowy, a przed tym zawsze był pacierz. Mama uczyła nas modlitw i przykazań – opowiada. Za mąż za Mikołaja wyszła w 1929 roku. – Miałam wtedy niecałe 18 lat. Poszłam do domu męża. Dobrze mi tam było. Mieliśmy trójkę dzieci – uśmiecha się 102-latka. – Mąż dobry dla mnie był. Teściowa też. Ona należała do Żywego Różańca i pewnego dnia powiedziała mi, żebym też była, bo jedna z pań zmarła. I tak w Różańcu jestem już ponad 80 lat – dodaje. Od tamtego czasu tej maryjnej modlitwie jest wierna. Przez wiele lat w parafii w Mirocinie była też zelatorką jednej róży. Dziś, choć brakuje już sił, pani Józefa niemal cały czas ściska w ręku różańcową koronkę. – Codziennie odmawiam wszystkie cztery części. Pierwszą tajemnicę radosną z samego rana, a później następne. Wieczorem jest ostatnia. Modlę się do Maryi, bo bardzo Ją kocham. Proszę Matkę Boską o różne sprawy. Modlę się za dzieci, za wnuki, prawnuki i praprawnuki. Modlę się też za księży, za zmarłych i za tych, którzy odeszli od wiary. Jest o co się modlić – uśmiecha się pani Józefa, która ma 9 wnucząt, 12 prawnuków i 7 praprawnuków.

Pogoda ducha

Pani Józefa zapytana o przeżycia z wojny śmieje się: – A o którą wojnę chodzi? Bo ja pamiętam jeszcze tę z Austriakami. Miałam kilka lat, ale pamiętam dobrze. Dobry humor nie opuszcza Babci Pierzchalskiej. Żartuje cały czas. Proboszcz, ks. Andrzej Jancia, mówi, że kiedyś, podczas szkolnych rekolekcji, swoim zwyczajem pani Józefa przyszła na Mszę św. do kościoła. – Zapytałem ją, do której klasy chodzi, bo nie widziałem jej w szkole, a ona mi odpowiada: „W tym roku już do pierwszej, bo w zeszłym roku byłam przecież w zerówce” – śmieje się ksiądz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.