Mała Krysia od Chrystusa

Krzysztof Król

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 49/2013

publikacja 05.12.2013 00:15

Trudne oczekiwanie. Dokładnie rok temu pisaliśmy o hospicjum prenatalnym powstającym w zielonogórskim szpitalu. Dziś wracamy do tematu, a konkretnie do niezwykłego świadectwa rodziców, których córka umarła, zanim zdążyła się narodzić.

Maria i Tomasz są przekonani, że ich córka Krystyna pomoże  im w drodze do nieba Maria i Tomasz są przekonani, że ich córka Krystyna pomoże im w drodze do nieba
MIROSłAW RZEPKA /GN

Obecnie wczesna diagnoza pozwala wykryć wiele schorzeń i leczyć dzieci jeszcze w łonie matki. Ale czasami rodzice słyszą hiobową wiadomość: „Wasze dziecko jest śmiertelnie chore!”. Tak było w przypadku Marii i Tomasza. Gdy dowiedzieli się o ciąży byli bardzo szczęśliwi. Niestety niedługo potem jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że ich dziecko, które miało się wkrótce narodzić, umrze. Na szczęście nie zostali z tym sami.

Zderzenie z rzeczywistością

O chorobie swojego dziecka dowiedzieli się w 11. tygodniu ciąży. – Byłam wtedy w Poznaniu. Uczyłam w szkole i chciałam dokończyć semestr, a potem przeprowadzić się do męża do Zielonej Góry – opowiada Maria. – U ginekologa w Poznaniu okazało się, że dziecko jest chore. Mąż nie mógł być ze mną na wizycie, a do tego jeszcze lekarz przekazał mi tę informację bardzo chłodno, jakby nie brał pod uwagę tego, co mogę czuć – dodaje. Pięć dni później do specjalisty poszli już razem. – Po dokładnym USG pani doktor powiedziała nam, że to jest wada śmiertelna, a konkretnie przepuklina powłok brzusznych i klatki piersiowej, a dodatkowo jeszcze zespół taśm owodniowych. Dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko raczej nie doczeka terminu normalnego porodu i będzie żyło najprawdopodobniej nie dłużej niż do 20. tygodnia – opowiada pan Tomasz. – W delikatny sposób zostaliśmy poinformowani, że w tym przypadku, zgodnie z polskim prawem, mamy możliwość usunięcia ciąży. Pani doktor nie dawała nam żadnych rad. Powiedziała tylko, że to nie jest decyzja, którą podejmuje się przez chwilę, ale którą trzeba przemyśleć, bo może mieć różne skutki – dodaje. Młodym rodzicom było bardzo trudno, ale nie brali pod uwagę usunięcia ciąży. Choć niektórzy zachęcali ich do tego. – Lekarz, od którego dowiedziałam się o chorobie dziecka, nie miał nic wspólnego z lekarzami pro life i wręcz namawiał mnie, żeby usunąć ciążę – wspomina Maria.

To dziecko wam ufa

On z Krakowa, ona z Poznania, nie mieli tutaj żadnej rodziny i nie znali w Zielonej Górze zbyt dobrze nikogo. W swoim nieszczęściu nie zostali jednak sami. – Mama zasugerowała mi, żebym skontaktowała się z duszpasterstwem rodzin. Pierwszy numer, który znalazłam na stronie internetowej duszpasterstwa, nie mógł być bardziej trafiony – wyjaśnia Maria. – To był telefon do położnej oddziałowej z zielonogórskiego szpitala Łucji Majkut, która spotkała się z nami w pierwszym wolnym terminie dogodnym dla niej i dla nas. Opowiedziała nam o poronieniach, przedwczesnych porodach i poświęciła nam mnóstwo czasu – dodaje. Od oddziałowej Maria i Tomasz trafili do ginekologa dr. Sławomira Labera, który zaproponował im opiekę zielonogórskiego szpitala. – Doktor powiedział, że za kilka dni mamy przyjść do szpitala na spotkanie z nim, panią Łucją i panią psycholog Barbarą Łysiak, a oni nami się zajmą i pomogą przejść przez ten trudny dla nas okres – wspomina Maria. Pomoc była bardzo potrzebna. Rodzicom towarzyszyły lęk i niepewność. – Na początku nie chciałam się zżyć z moim dzieckiem i go pokochać, bo po prostu po ludzku bałam się rozstania i straty. Na szczęście pani Basi udało się uświadomić mi, że łatwiej jest żałować kogoś, kogo się znało i kochało, niż kogoś obcego – opowiada Maria. – W naszej pamięci pozostaną też słowa dr. Labera, który pięknie powiedział: „To dziecko wam ufa”. To zdanie towarzyszyło nam przez cały okres oczekiwania na poród i śmierć naszego dziecka – dodaje. Małżonkowie zaczęli myśleć o imieniu dla swojego maleństwa. Tym bardziej że znali już jego płeć. Podczas jednego z badań okazało się, że to dziewczynka. Wybór padł na coraz rzadsze dziś imię: Krystyna. – Po pierwsze ono nam się podobało. A po drugie niezwykła jest jego etymologia, „Christinus” znaczy „chrystusowy”, czyli poświęcony Bogu. Doszliśmy do wniosku, że skoro Pan Bóg sobie ją wybrał i chce ją od razu mieć u siebie, to imię będzie jak najbardziej właściwe dla naszej córki – stwierdza Tomasz. – Zwłaszcza że św. Krystyna była dzielną kobietą. W wieku 12 lat została zamęczona przez ojca, bo nie chciała się zaprzeć chrześcijaństwa. Była rozdzierana hakami, obracana na kole, polewana wrzącym olejem, palona na wolnym ogniu, a na końcu przywiązano jej kamień do szyi i utopiono – dodaje.

Rodzice i dziecko pod opieką

Dzięki opiece i własnej otwartości młodzi rodzice coraz bardziej zbliżali się do swojego dziecka. – To było dla nas bardzo ważne, że mogliśmy utworzyć relację z naszą córką. Czas ciąży pozwolił się nam zaprzyjaźnić z Krystyną – mówi Tomasz. – Stała opieka dawała nam poczucie bezpieczeństwa. Bardzo się cieszę, że nie byliśmy traktowani gorzej niż pary, które miały zdrowe dzieci. Czuliśmy, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji. To było niezwykle ważne, bo bardzo bałam się momentu śmierci Krysi. Nie miałam zielonego pojęcia, kiedy to nastąpi. Nie było dnia, w którym bym nie pomyślała, że to dziś – dodaje Maria. Kiedy małżonkowie dowiedzieli się, że zostało już tylko kilka tygodni do porodu, poszli do położnej Joanny Habury na przyspieszony kurs rodzenia. – Pani Asia zasugerowała, żebyśmy napisali list porodowy. Sami byśmy na to nie wpadli. To taki list do szpitala dotyczący naszych oczekiwań. Nosiliśmy go cały czas przy sobie – wyjaśniają małżonkowie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.