Gram dla Boga i ludzi

kk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 14/2014

publikacja 03.04.2014 00:15

Ma 85 lat, a od 55 jest organistą w sanktuarium Matki Bożej Jutrzenki Nadziei w Grodowcu. Jego pasja muzyczna zaczęła się jednak dużo wcześniej w rodzinnym domu na wschodzie Polski. Pierwsze lekcje gry pobierał u proboszcza.

Przez wiele lat pan Władysław prowadził chór parafialny Przez wiele lat pan Władysław prowadził chór parafialny
Krzysztof Król /GN

Pan Władysław Mul urodził się 14 września 1928 roku w Domostawie k. Stalowej Woli. – Tam otrzymałem chrzest św. i tam przyjąłem I Komunię Świętą, którą pamiętam do dziś. Wcześniej trzeba było dokładnie nauczyć się katechizmu, a potem był oczywiście egzamin. Nie było eleganckich garniturów jak teraz. Miałem krótkie granatowe spodenki i kremową koszulę. Po Mszy św. mieliśmy na plebanii wspólne śniadanie. W domu już nie było przyjęcia i prezentów jak dziś, Pan Jezus był dla wszystkich największym prezentem – zapewnia pan Władysław.

Wojenne obrazy

Szczęśliwe dzieciństwo przerwała wojna. – Pamiętam jednego razu, to było w 1943 roku, przyjechali Niemcy i spędzili całą wioskę w jedno miejsce. Mężczyzn zabrali i wywieźli do obozu, do pracy w fabryce, a kobiety i dzieci wzięli oddzielnie i zapędzili do stodoły. To była straszna chwila. Podparli wrota kołkami, a karabiny ustawili dokoła. Wystarczyłaby jedna iskra i moglibyśmy zginąć. Dzięki Bogu nic nam się nie stało – opowiada pan Władysław. – Tatę też zabrali do obozu, ale na szczęście niedługo potem wrócił cały, choć bardzo wycieńczony – dodaje. W pamięci pozostało wiele obrazów z czasów wojny. – Strach stale nam towarzyszył. Jak słyszało się samochód, to wiadomo było, że to Niemcy jadą. Często uciekaliśmy do lasu. Pamiętam, w 1944 roku nastał duży głód. Niemcy zabierali zboże. Kto nic nie oddał, to mu zabrali nawet ostatnią krowę – wspomina pan Władysław. I jeszcze jeden obraz. – Pewnego razu poszedłem do lasu wypróbować obrzynek [pot. karabin lub strzelba z uciętą lufą – przyp. red.]. Te strzały usłyszeli ukrywający się w lesie Żydzi, którzy wystraszyli się i uciekli. Później okazało się, że to przypadkowo uratowało im życie, bo w tym czasie przejeżdżali tamtędy Niemcy i gdyby byli w swoich kryjówkach, to z pewnością by zginęli – opowiada.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.