Długa droga z Jeziórka do Jezior

kk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 27/2014

publikacja 03.07.2014 00:15

Apolonia i Marian Zajączkowscy ze Świebodzina żyją ze sobą w małżeństwie już 61 lat. Każde z nich ma swoją kresową historię. Dziś o swoim domu rodzinnym opowiada nam głowa rodziny.

 Apolonia i Marian mają 2 synów, 4 wnucząt i 6 prawnucząt. Pan Marian, jako cieśla,  pomagał przy budowie parafialnego kościoła pw. Miłosierdzia Bożego.  Należy do Akcji Katolickiej i śpiewa w Międzyparafialnym Chórze „Adoramus”.  Jest także skarbnikiem w Świebodzińskim Związku Kresowian Apolonia i Marian mają 2 synów, 4 wnucząt i 6 prawnucząt. Pan Marian, jako cieśla, pomagał przy budowie parafialnego kościoła pw. Miłosierdzia Bożego. Należy do Akcji Katolickiej i śpiewa w Międzyparafialnym Chórze „Adoramus”. Jest także skarbnikiem w Świebodzińskim Związku Kresowian
Krzysztof Król /GN

Apolonia i Marian Zajączkowscy pobrali się w 1953 roku. – Jak się poznaliśmy? Mieszkałem wtenczas w Jeziorach k. Świebodzina. Mój ojciec zmarł, zostałem z mamą i siostrą i musiałem zająć się gospodarką. Żona dostała pracę w Jeziorach, a ja nie czekałam, ale od razu uderzałem w konkury – śmieje się pan Marian. Zapytany o receptę na szczęśliwe małżeństwo, odpowiada: – Trzeba jeden drugiemu ustępować, bo to jest najważniejsze. W życiu różnie bywa, też nieraz się pokłócimy, ale zawsze jeden drugiemu musi ustąpić. W żadnym wypadku nie można na dłuższą metę się gniewać – podkreśla.

Lasy czereśniowe

Wszystko jednak zaczęło się setki kilometrów stąd. Pan Marian urodził się w 1934 roku na Podolu, w województwie stanisławowskim, a dokładnie we wsi liczącej ponad 120 numerów o nazwie Jeziórko, która należała do parafii Uście Zielone. – Charakterystyczne dla naszej miejscowości było wytryskujące tam potężne źródło wody. Tworzyło ono rzekę, na której były dwa młyny. Jeden mączny, a drugi – kaszarnia – opowiada świebodzinianin. – Ziemia piękna, czarnoziem, był tylko kamień wapienny, z którego budowano domy. Lasy też charakterystyczne, bo nie było prawie wcale sosny, tylko drzewa liściaste, przeważnie grab, buk, leszczyna i – co ciekawe – ogromne lasy czereśniowe. Tak jak tutaj sosny rosną, tam rosły czereśnie... Na tym górzystym terenie niezwykle trudna była zima. – Nasz dom stał na takiej skarpie. Często były bardzo potężne śniegi. Pamiętam srogą zimę z 1940 na 1941 rok. Śniegu napadało równo z dachami. Były robione tunele, żeby przejść do obory, stajni czy chlewu. Na wiosnę, jak to wszystko zaczęło puszczać, to było strasznie. W Uściu Zielonym tylko kominy sterczały, można sobie wyobrazić, jaki to był wielki potop. Potem na wiosnę był straszny głód. Obierki kartoflane były droższe niż sam kartofel przedtem – wspomina pan Marian.

Przybity do ołtarza

Świebodzinianin dobrze pamięta okupację. Najpierw przyszli Sowieci. – Żołnierze radzieccy mieli szynele, czapki z takimi czubami z naszytą płócienną czerwoną gwiazdą. Dużo osób zabierali na Sybir. Z naszej wioski wzięli nauczyciela, młynarza, dziedziczkę i mojego ojca także, bo należał do kółek strzeleckich. Jemu jednak udało się uniknąć wywózki, przez kilka tygodni trzymali go jednak w gminie Dylejów. Strasznie był bity, połamali mu dwa żebra, ale na szczęście wrócił do domu – wyjaśnia pan Marian. Kolejne lata wojenne wcale nie były łatwiejsze. Przyszli Niemcy. – Początkowo armia niemiecka składała się z żołnierzy walczących w I wojnie światowej, czyli starych wojaków. Byli bardzo kulturalni, pamiętam, jak mamie płacili za mleko, masło i jajka. Niestety, później przyszło młode wojsko hitlerowskie i to było straszne. Wtenczas były rozstrzeliwania, łapanki. Mego brata, który miał 15 lat, zabrali do Niemiec na roboty. Ja i siostra byliśmy za młodzi, to nas nie wzięli – opowiada. Jakby tego było mało, życie mieszkańców było zagrożone przez bandy UPA. – Te morderstwa zaczęły się w 1943 roku. Zaczęli nas prześladować za przyzwoleniem Niemców. Od połowy 1944 roku ojciec ukrywał się do tego stopnia, że nie nocował już w domu. Do nas przyszli jednej nocy, zaczęli wyważać drzwi. My zdążyliśmy uciec przez okno – mama pierwsza, siostra za mamą i ja z krzykiem za nimi. Ukryliśmy się w jednym z sąsiednich domów, u Ukraińca – wspomina pan Marian.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.