Z Adrianną Borek o kabarecie, powodach do śmiechu i św. Józefie, rozmawia Krzysztof Król.
– Brak pomysłu na noworoczne postanowienia? A może w nowym roku częściej będziemy uśmiechali się do ludzi? – zachęca Ada przy obrazie Świętej Rodziny z sanktuarium św. Józefa w Kaliszu
Krzysztof Król /Foto Gość
Krzysztof Król: Już od piaskownicy wiedziałaś, że chcesz być artystką kabaretową?
Adrianna Borek: Zupełnie nie. Wtedy chciałam być piosenkarką. Wszystko zaczęło się, kiedy przyjechałam z mojego cudnego, ale odległego Krosna na Podkarpaciu na studia do Zielonej Góry. Na drugim roku ktoś zabrał mnie do Klubu Studenckiego „Gęba”.
I...?
I zrobiło się śmiesznie! Gdy pierwszy raz tam przyszłam i zobaczyłam Zenona Laskowika, to mnie ścięło! Pomyślałam: „Co tu się dzieje? Co to za miejsce, że takich ludzi można tu spotkać? O co chodzi?”. Przychodziłam, przychodziłam i potem ktoś powiedział: „Ty taka śmieszna jesteś, to spróbuj, chodź na warsztaty”. Spróbowałam i spodobało mi się!
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.