Mamo, idę do seminarium

Krzysztof Król

publikacja 22.01.2017 11:13

Jaki był dom rodzinny sługi Bożego? I co kryje album rodziny? Zobacz koniecznie! Dokładnie dziś przypada rocznica śmierci sługi Bożego bp. Wilhelma Pluty.

Mamo, idę do seminarium Podpis pod zdjęciem w albumie rodziny Plutów: serpień 1935 roku. Archiwum: Album rodziny Plutów

W  Kochłowicach na Górnym Śląsku 9 stycznia 1910 roku w domu Agnieszki i Piotra Plutów na świat  przyszedł Wilhelm. Był trzecim z dziewięciorga dzieci. Ojciec był sztygarem w kopalni, a mama zajmowała się domem.

Bronisława Żak, najmłodsza siostra bp. Wilhelma Pluty, opowiada: - Nasi rodzice bardzo się kochali. Nigdy nie słyszałam w domu awantury. Mama rządziła w domu, a tata ciężko pracował. Byli bardzo religijni i od dziecka byliśmy wychowywani w duchu wiary. Do kościoła mieliśmy pół godziny drogi, ale mama codziennie, czy zima, czy lato, szła na godzinę 6.30 na Mszę św. - wspomina pani Bronisława..

- Pamiętam z opowiadań starszego rodzeństwa, że zimą tata chował mamie buty, żeby nie szła w takie mrozy. Ale i tak zawsze znalazła. Z rodzicami nie tylko uczestniczyliśmy w niedzielnej Mszy św., ale i w nabożeństwach. Tradycją było, że tata zabierał nas na odpusty do Świętochłowic w uroczystość śś. Piotra i Pawła, do Hajduk we Wniebowzięcie NMP, do Zgody na św. Józefa i do Wirka na św. Wawrzyńca. A z mamą jeździliśmy na pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Piekarach Śląskich - dodała.

Wilhelm Pluta wstąpił w 1929 roku do Wyższego Seminarium Duchownego dla Diecezji Śląskiej w Krakowie.

- Pobożność brat wyniósł z domu, ale powołanie to jego wybór. Długo nic nie mówił rodzicom - wspominała pani Bronisława. - Ojciec chciał,  aby Wilhelm, tak jak on, pracował w kopalni. Brat nawet pojechał zgłosić się na Akademię Górniczą, ale jak wrócił, to zaraz powiedział mamie: „Mamo, nic z tego nie będzie. Idę do seminarium”. Rodzice cieszyli się i nie mieli nic przeciw temu - dodała.

Z domu dzieci wyniosły miłość do Boga i bliźnich. - Do naszego domu często pukali biedni i bezrobotni. Wiedzieli, że zawsze dostaną coś do jedzenia. Brat to wszystko widział i sam taki był. Mama zmarła jeszcze przed wybuchem wojny, a tata zaraz po jej zakończeniu. Gdy miałam 17 lat, zamieszkałam u brata na plebanii w Wirku, gdzie był proboszczem. Na probostwie było bardzo ubogo. Ale brat zawsze mówił: „Popatrz na tych, co mają gorzej od nas” - wspomina siostra bp. Pluty.

- Pamiętam, jak kiedyś zapytał mnie, ile kosztuje bochenek chleba. Odliczył potrzebną sumę i powiedział, żebym kupiła piętnaście. Wieczorem zabraliśmy chleb i poszliśmy do ubogiej dzielnicy. On tam wszystkich znał. Kiedy szliśmy ulicą, mówił: „Zapukaj tu i daj im chleb, bo tu ojciec nie wrócił z wojny. A tam jest duża rodzina, a tam ktoś choruje na gruźlicę”. Brat często rozdawał tak chleb.