Obrońca angielskiego nieba

tekst ks. Witold Lesner witold.lesner@gosc.pl

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 35/2012

publikacja 30.08.2012 00:15

II wojna światowa. Zielonogórzanin Edward Jaworski jest osobą, której brytyjski książę Karol zasalutował, gdy dowiedział się, kim on jest. Wprowadził tym w konsternację nawet swoich ochroniarzy.

 Dziś 92-letni Edward Jaworski wciąż chętnie opowiada o swoich wyczynach podczas wojny i pracy w lotniczym pogotowiu ratunkowym. Dowodem jego odwagi są medale i odznaczenia, zarówno wojskowe, jak i cywilne Dziś 92-letni Edward Jaworski wciąż chętnie opowiada o swoich wyczynach podczas wojny i pracy w lotniczym pogotowiu ratunkowym. Dowodem jego odwagi są medale i odznaczenia, zarówno wojskowe, jak i cywilne
ks. Witold Lesner

Wydarzyło się to w 1998 roku w miejscowości St. David’s w południowo-zachodniej części Walii. Podczas wycieczki do Irlandii, Walii i Anglii Polacy zwiedzali zabytkową katedrę św. Dawida. Właśnie wtedy odwiedził ją także Karol, książę Walii, następca tronu Zjednoczonego Królestwa. – Było tam bardzo dużo ludzi. Czekali na księcia. Gdy przyjechał, przechodząc, witał się z zebranymi, z niektórymi zamieniał kilka słów – wspomina 92-letni dziś Edward Jaworski. – „I’m spitfire pilot” (Jestem pilotem spitfaire’a) – powiedziałem. Książę zainteresował się i kazał nam poczekać, bo chciał porozmawiać. I rzeczywiście, wrócił – opowiada emerytowany pilot. – Powiedział: „My w najcięższym czasie wojennym cieszyliśmy się z waszej przyjaźni i pomocy. Dzięki wam ta wojna skończyła się tak jak się skończyła”. Potem stanął na baczność i zasalutował mi – mówi zielonogórzanin i dodaje od razu: – To bardzo uprzejmy, sympatyczny i uśmiechnięty człowiek. Podał rękę każdemu z naszej wycieczki.

Być pilotem myśliwca

– Urodziłem się dokładnie tego samego dnia co Jan Paweł II, 18 maja 1920 r., tyle że w Trzebini. Tego samego dnia zdawaliśmy też maturę – uśmiecha się zielonogórzanin. Jako nastolatek, dzięki swoim braciom Janowi i Ferdynandowi, zainteresował się lataniem. Zaczynał w Harcerskiej Drużynie Szybowcowej, później przyszedł czas na samoloty. – W tamtych czasach wszyscy musieli przechodzić przysposobienie wojskowe. Zapytali nas w szkole, czy nie chcielibyśmy latać. Zgłosiło się 37 na 62 uczniów – wspomina Edward Jaworski. Po wstępnych badaniach zostało ich jednak tylko trzech. – Gdy miałem 17 lat, zrobiłem kurs szybowcowy, gdy skończyłem 18, po raz pierwszy leciałem samolotem. To był RWD 8. Szkoliłem się w Aleksandrowicach k. Bielska – wyjaśnia. W styczniu 1939 roku Edward Jaworski trafił do szkoły oficerskiej w Dęblinie, gdzie zastała go wojna. – Jeszcze 1 września 1939 r. nie wiedząc, że już trwa wojna, odbyłem ostatni lot szkolny na PZL P.7 z lotniska w Łężu. Drugiego dnia było bombardowanie Dęblina i okolicznych lotnisk. Wszystkie samoloty zostały zniszczone – opowiada weteran. Formalnie nie byli jeszcze pilotami, więc jako kadeci zostali ewakuowani na Wschód. Wraz z innymi pododdziałami granicę z Rumunią przekroczył w Śniatyniu 17 września w nocy. Internowany, uciekł na statek, by przez Bejrut dotrzeć do Marsylii. – Tam miałem szkolenia lotnicze i zdobyłem stopień plutonowego podchorążego. Ale lotów bojowych wciąż nie było – wspomina pilot. W czerwcu 1940 roku ewakuowany został do Liverpoolu. Tam były kolejne szkolenia i awans na plutonowego. – Było nas 47. Byliśmy pod opieką por. Urbanowicza, późniejszego dowódcy dywizjonu 303. Część trafiła do angielskich dywizjonów, a my, młodsi, czekaliśmy na przydział. Ja zacząłem latać dopiero 4 listopada 1940 r. – wspomina. Pierwszym dywizjonem bojowym, do którego Edward Jaworski trafił w maju 1941 r., był wielonarodowy dywizjon 605 stacjonujący w Warwick. Podstawowym myśliwcem dywizjonu był Hurricane.

Loty bojowe nad Anglią

Przez kolejne lata wojny pan Edward Jaworski służył jeszcze w dywizjonach 315, 317 i 302. – Najczęściej lataliśmy nad konwojami na Morzu Północnym, była też stała obrona terytorium. Latałem też nad terytorium wroga: Francja, Dania, Holandia, Belgia. Naszą bazą był Northolt, czyli polska baza, w której stale stacjonowały trzy nasze dywizjony. Lataliśmy tam na spitfire’ach – wspomina pilot. Edward Jaworski był również instruktorem w szkole lotniczej, regularnie latał nad terytorium Francji, by niszczyć wyrzutnie pocisków V-1 oraz ochraniał lądowanie i walki wojsk sprzymierzonych w Normandii, Belgii i Holandii. W sumie zielonogórzanin odbył ponad 300 lotów bojowych. Nigdy nie został zestrzelony, chociaż kilkakrotnie jego spitfire był trafiony. – Najgorzej było 21 października 1941 r. Wtedy myślałem, że już z tego nie wyjdę cało. Opadła nas banda Niemców. Dostałem po skrzydle i kabinie. Mnie uratowała płyta pancerna za fotelem pilota – wspomina Edward Jaworski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.