Droga Bożych cudów

kk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 36/2012

publikacja 06.09.2012 00:15

Wyruszyli 15 lipca, a za cel obrali sobie Bazylikę św. Piotra w Watykanie. 
Po 38 dniach cali 
i zdrowi dotarli do grobu 
bł. Jana Pawła II.

Szczęśliwi pątnicy u celu swojej pielgrzymki Szczęśliwi pątnicy u celu swojej pielgrzymki
Jacek Stroynowski

Do Rzymu wyruszyli: s. Assumpta Capar, elżbietanka, i czworo świeckich pielgrzymów: Anna Dziurun ze Zgorzelca, Marlena Jędrzejek z Nowej Soli oraz małżeństwo Halina i Jacek Stroynowscy z Żar. – Pielgrzymka do Rzymu była dla mnie wspaniałą przygodą – zapewnia Marlena Jędrzejek. – W marszu do Rzymu nie zatrzymały nas burze w Austrii ani upały we Włoszech. To była pielgrzymka życia. Odkryłem, co znaczą słowa Pana Jezusa: „Jestem Drogą” – przyznaje Jacek Stroynowski, a jego małżonka Halina dodaje: – Doświadczyłam Bożej Opatrzności. Zawsze Pan Bóg nas prowadził i przecież na co dzień robi to w naszym życiu.


Poszukiwania Mszy św.


Pielgrzymi rozpoczynali dzień modlitwą brewiarzową – jutrznią i rozważali Ewangelię na dany dzień. – Po drodze śpiewaliśmy Godzinki do NMP, modliliśmy się różańcem i często dzieliliśmy się naszym doświadczeniem Boga. Był też czas na indywidualną rozmowę z Bogiem – wyjaśnia s. Assumpta. – Chcieliśmy codziennie uczestniczyć w Eucharystii. W Czechach i Austrii musieliśmy o to bardzo walczyć, gdyż nie w każdej parafii jest codziennie Msza św. Czasem kierowca jechał szybciej, by trafić gdzieś na Mszę św., a my biegliśmy kilkanaście kilometrów, by na nią zdążyć.
Pątnicy przez Czechy, Austrię, Słowenię dotarli do Włoch. Dla nowosolanki Marleny Jędrzejek to była pierwsza pielgrzymka piesza w życiu. – Nie przerażała mnie ta odległość, bo byłam zafascynowana tym, że idziemy do Rzymu. Najtrudniejsze było, gdy nogi mi strasznie spuchły i musiałam wsiąść na kilka dni do samochodu, który nam towarzyszył. Chciałam iść, a nie mogłam – wyznaje uczennica nowosolskiego Elektryka. Pielgrzymom życie stawiało przeróżne wyzwania, ale wszystko było łatwiej przetrwać dzięki ludzkiej życzliwości. – W Czechach urwał się nam wahacz w samochodzie. Było to pod domem kobiety, która od razu wybiegła i zajęła się żoną prowadzącą samochód. Od razu też umówiła mechanika i na drugi dzień wszystko było naprawione – relacjonuje Jacek Stroynowski, katecheta z Żar. Takich przykładów dobroci było mnóstwo.


Piękne spotkania rodaków


Pielgrzymi spali głównie na plebaniach lub w salkach parafialnych. – Zdarzyło nam się również spanie w luksusowych hotelach, które opłacili nam kapłani. Trzy razy byliśmy goszczeni przez katolickie rodziny. Kilkakrotnie w Austrii i w większości we Włoszech spaliśmy pod kościołami, przy cmentarzach lub po prostu tam, gdzie doszliśmy, np. przy parkingu czy w gaju oliwnym – opowiada siostra.
– Ogromnie cieszyliśmy się spotkaniami z polskimi kapłanami pracującymi w Czechach, Austrii, we Włoszech. Prócz tego, że mogliśmy przeżyć Eucharystię w ojczystym języku i wyspowiadać się, zostaliśmy również porządnie nakarmieni i otoczeni opieką przez kilka kolejnych dni – relacjonuje siostra. – Ks. Gerard z Austrii poszedł z nami jeden etap pielgrzymki. Później starał się załatwiać noclegi, dopóki nie wyszliśmy z Austrii. Bardzo piękne były również spotkania ze świeckimi Polakami, którzy wskazywali nam drogę, pomagali w organizacji noclegów, zapewniali o swojej modlitwie, polecali się modlitwom. Paweł, który spotkał nas pod marketem we Włoszech, zorganizował nam kąpiel i smaczny obiad u swojej mamy.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.