Oskar, Zdziś, Jadzia i pani Róża

Krzysztof Król

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 43/2012

publikacja 25.10.2012 00:15

Wolontariusz przy umierających. – To jest miejsce, gdzie dana jest nam szansa dotarcia z Bogiem do człowieka. Czasem jest to długa i trudna droga – mówi wolontariuszka gorzowskiego hospicjum.

 – W momencie śmierci, kiedy chory już nie ma siły ruszać ustami, to mówię, żeby modlił się w myślach „Jezu, ufam Tobie” – mówi Halina Leśniewska – W momencie śmierci, kiedy chory już nie ma siły ruszać ustami, to mówię, żeby modlił się w myślach „Jezu, ufam Tobie” – mówi Halina Leśniewska
Krzysztof Król

Kiedyś pani psycholog nam powiedziała, że jeden z pacjentów hospicjum powiedział jej: „Pociąg odchodzi”. Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że kończy się jego życie. Ona odpowiedziała, że nie może z nim wejść do tego pociągu, ale będzie z nim na dworcu – mówi Halina Leśniewska, która od 2,5 roku jest wolontariuszką w Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wlkp.

Nie ma przypadków

– Zaczęło się dziwnie – mówi o swoim wolontariacie Halina Leśniewska. Na emeryturze było dużo wolnego czasu, a gorzowianka była przyzwyczajona do pracy. Najpierw trafiła do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. – Miałam opory, bo wcześniej nigdy nie byłam na spotkaniu modlitewnym. Ale poszłam raz, a potem kolejny i kolejny – opowiada pani Halina. Któregoś razu wraz z osobami ze wspólnoty pojechała na rekolekcje do Rokitna. – Tam rozeznaliśmy, że nasza grupa ma posługiwać w hospicjum. Nigdy nawet przez moment nie przeszła mi przez głowę myśl o wolontariacie wśród chorych. Byłam od razu na „nie”, bo przecież kto sam z siebie chce przychodzić do hospicjum. Przecież tu ludzie umierają – przyznaje gorzowianka. – Ale cóż, była presja grupy, więc poszłam z innymi na spotkanie z dyrektorem. Każda z osób mówiła, że pragnie posługiwać chorym, a ja powiedziałam zupełnie szczerze, że jestem tu z przypadku i nie nadaję się. Ale dyrektor stwierdził: „Halina, nie ma przypadków”. Ale nadal byłam na „nie”. Z pomocą przyszedł duszpasterz hospicyjny ks. Krzysztof Dulny. Powiedział, żebyśmy zanim pójdziemy do chorych, najpierw weszli do kaplicy i poprosili Pana Jezusa o pomoc. – Rzeczywiście tam mi się lampka zapaliła. Powiedziałam: „Panie Jezu, ja nie potrafię i boję się. Jeśli Ty chcesz, to proszę bardzo, oddaję Ci moje ręce, oczy, umysł i serce. Jeśli mam tu być, to mnie prowadź” – opowiada wolontariuszka. Pierwszy chory, z którym się zetknęła, praktycznie się nie ruszał i wymagał stałej opieki. – Ktoś mi kiedyś mówił, że Jezusa trzeba zobaczyć w drugim człowieku. Myślałam zawsze, że to tylko takie gadanie. Wtedy przy tym chorym gdzieś w środku przyszła myśl: „To jestem Ja. Czy mnie widzisz?”. Zobaczyłam w tym chorym Jezusa! I tak się zaczęło. Zrodziła się we mnie jakaś ogromna miłość do tych ludzi – mówi pani Halina.

Umierała z różą

Posługa w hospicjum to okazja do rozmowy o Bogu, ale trzeba tu wykazać się wrażliwością. – Musimy zachować dużą ostrożność, bo można szybko zrazić do siebie człowieka, pouczając go – zauważa gorzowianka. – Jak leży różaniec przy łóżku, to nie ma problemu, bo wiadomo, że ta osoba się modli i można podejść, pomodlić się razem z nią o ulgę w cierpieniu. Wiele osób jednak nie ma nic wspólnego z Bogiem i wtedy trzeba dojść do takiego człowieka z innej strony. To bardzo trudne, ale wkładam w to całe swoje serce i udaje się – dodaje. Pani Halina zawsze stara się poznać, kto czym się interesuje, i rozmawiać o pasjach. – Wędkuję od 28 lat, a w przypadku panów to temat rzeka. Pływamy wtedy w wodzie i łowimy ryby – śmieje się pani Halina. – Na początku mówię każdej osobie, że codziennie o godz. 18.00 będę się za nią modlić o ulgę w cierpieniu. Z czasem kończy się to wspólną modlitwą i rozmową o Panu Bogu. Dzięki temu odchodzącemu człowiekowi zawsze towarzyszy Koronka do Miłosierdzia Bożego. Jeśli chory już nie może ruszać ustami, to proszę, żeby mówił w myślach. Jego oczy mówią i reagują. Czasem trzeba się napracować, żeby dotrzeć do człowieka. Z pomocą może przyjść nawet mały kwiat, róża wykonana własnoręcznie z jesiennych liści. – Pewnego dnia zajrzałam do kobiety i zapytałam: „Pani Aniu, czy mogę wejść?”. Ona na mnie spojrzała i chyba nie za bardzo chciała, bym weszła. Powiedziałam, że przynoszę jej różę z zapachem jesieni, że zrobiłam ją, wkładając w to swoje serce – mówi pani Halina. – Później umierała z tą różą, bo powiedziałam, że włożyłam tam serce. Traktowała mnie jak córkę, a ja ją jak mamę.

Precz i właź

Wolontariusze i duszpasterz hospicyjny uzupełniają się. Jednak nie do każdego pacjenta może od razu przyjść kapłan z posługą sakramentalną. – Niektórzy mówią wprost: „Czarny, precz!” – opowiada Halina Leśniewska. Drogę dla kapłana mogą utorować wolontariusze, choć czasami to trudna praca.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.