Od współpracy do małżeństwa

Katarzyna Buganik

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 50/2013

publikacja 12.12.2013 00:15

Międzynarodowa opowieść małżeńska. – Dla mnie nie ma różnicy, czy ktoś jest Polakiem, Niemcem czy Rosjaninem. Jeżeli człowiek jest w biedzie, to trzeba mu pomóc – mówi Roland Hellmann, organizator transportów pomocy dla Polski.

Małgorzata i Roland Hellmannowie do Polski wrócili w 2010 roku. Obecnie mieszkają w Zatoniu k. Zielonej Góry Małgorzata i Roland Hellmannowie do Polski wrócili w 2010 roku. Obecnie mieszkają w Zatoniu k. Zielonej Góry
Katarzyna Buganik /GN

Małgorzata i Roland Hellmannowie poznali się w 1980 roku w Karpaczu, gdzie spędzali urlop. On z Verden, z Niemiec Zachodnich, ona z Zielonej Góry, miasta w komunistycznej Polsce. Pomimo różnic narodowych, barier społecznych i bytowych, udało im się znaleźć wspólny język i nawiązać nić znajomości, która z czasem przerodziła się w głębokie uczucie. Małgorzata była tłumaczką, Roland pracował w urzędzie powiatowym w Zachodnich Niemczech. Znajomość utrzymywała się dzięki korespondencji i wizytom Rolanda w Polsce, który odwiedzał swoje rodzinne strony. Roland Hellmann pochodzi z Wałbrzycha. Jego rodzina w 1946 roku została wysiedlona i musiała w ciągu jednego dnia spakować swoje rzeczy i wyjechać z kraju. W nowej Polsce zostawali tylko ci, którzy byli zdolni do pracy. W przypadku rodziny Hellmannów było to niemożliwe, bo ojciec Rolanda stracił nogi pod Stalingradem. Po tułaczce rodzina dotarła do Zachodnich Niemiec i tam się osiedliła.

Postanowienie z dzieciństwa

– Kiedyś podczas wizyty u fryzjera, a byłem wtedy małym chłopcem, usłyszałem informację w radiu. To było w 1956 roku, w czasie powstania na Węgrzech. Usłyszałem apel węgierskich piłkarzy, którzy prosili o pomoc. Dorośli dyskutowali wtedy o tej sytuacji. Nie rozumiałem, dlaczego tylko dyskutowali. Postanowiłem sobie wtedy, że jak dorosnę, to będę pomagał innym w trudnych sytuacjach – opowiada pan Roland. Minęło wiele lat. Był rok 1980. Roland postanowił odwiedzić Wałbrzych, miejsce, w którym się urodził. – Byłem zszokowany stanem gospodarczym w Polsce. W najdroższych hotelach w Karpaczu nie było prawie żadnych dań z karty menu. Widziałem zrezygnowane twarze ludzi, w sklepach nie było towaru, ubrania bardzo różniły się od tych, które noszono w Zachodnich Niemczech – wspomina Roland Hellmann. Po powrocie z Polski zaczął zastanawiać się, jak może pomóc. Sytuacja w Polsce jeszcze bardziej pogorszyła się 13 grudnia 1981 roku, kiedy ogłoszono stan wojenny. Wtedy Roland Hellmann zaczął organizować pierwszy transport pomocy humanitarnej do Polski. Najpierw postarał się o wizę w ambasadzie polskiej w Kolonii, co nie obyło się bez biurokratycznych trudności. – Panował wtedy w ambasadzie straszny chaos, było wielu dziennikarzy. Wyczytano moje nazwisko i usłyszałem, że nie dostanę wizy. Dzięki dziennikarzowi, który chciał nagłośnić sprawę w telewizji, otrzymałem potrzebny dokument – mówi Roland Hellmann. Po otrzymaniu wizy wrócił do Verden i organizował pomoc. Wiele instytucji, sklepów, prywatnych przedsiębiorstw przyłączyło się do akcji. Po zebraniu potrzebnych rzeczy Roland Hellmann musiał stworzyć szczegółową listę rzeczy przygotowanych do transportu. Kiedy wszystko było gotowe, wyruszył w trasę. Był 22 grudnia 1981 roku. W Polsce już od kilku dni panował stan wojenny.

520 km udręki

Początkowo transport przeznaczony był dla mieszkańców Wałbrzycha, jednak trudności z paliwem zmieniły cel podróży. – W Polsce nie można było tankować. Benzyna zatankowana w Niemczech Zachodnich musiała wystarczyć w obydwie strony. Ostatnim miejscem, gdzie mogłem zatankować, był Frankfurt nad Odrą. Zdecydowałem, że pojadę do Zielonej Góry, gdzie mieszkała Małgorzata – wspomina Hellmann. Było bardzo ciemno i zimno. Do pierwszej granicy między Zachodnimi a Wschodnimi Niemcami w Marienborn dojechał po północy. Na granicy kontrolowała go celniczka, co było niespodziewane i źle wróżyło. Powiedziała, że granica jest zamknięta i przejazd do Polski jest niemożliwy. – Celniczka kontrolowała dokumenty i szukała powodu, by mnie zatrzymać. Mówiłem, że mam wizę i mogę jechać do Polski, ale do niej to nie docierało. W końcu w paszporcie zobaczyła, że mam urodziny. Powiedziała więc, że mogę jechać – mówi Roland Hellmann. Zanim jednak ruszył w drogę, musiał rozładować cały samochód, by sprawdzono towar. Dopiero po kontroli ruszył dalej. – Autostrady były puste. Co jakiś czas spotykałem kontrole milicji NRD. We Frankfurcie nad Odrą zatankowałem samochód i jechałem w kierunku granicy. Wszystkie szlabany były zamknięte i mocno padał śnieg – wspomina organizator transportu. – Celnik powiedział, że granica jest zamknięta, więc odpowiedziałem, że mam wizę. Znowu zaczęła się kontrola dokumentów, musiałem drugi raz rozładować samochód, a później znów załadować. Przeszedłem do polskich celników. Tam trzeci raz rozładowałem cały towar – dodaje. Po kontroli celnik kazał Hellmannowi jechać na parking, bo jazda nocą w stanie wojennym była zabroniona. – Miałem żywność, owoce, lekarstwa i bałem się, że to wszystko popsuje się. Po moich prośbach i telefonach, które wykonał celnik, w końcu pozwolono mi jechać dalej – opowiada Roland Hellmann. – Drogi były w bardzo złym stanie i pełne śniegu. Były tylko koleiny od czołgów, więc jazda była bardzo trudna. Po drodze było również bardzo dużo kontroli. Chciano mi nawet zabrać towar – mówi Hellmann. W Krośnie Odrzańskim stały czołgi. Byli tam polscy i rosyjscy żołnierze. 23 grudnia o 6 rano Hellmann dojechał do Zielonej Góry, do Małgorzaty.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.