Znałem tam każdy centymetr

kk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 05/2014

publikacja 30.01.2014 00:15

„W moim domu tam na wschodzie/ we wsi Dźwinogrodzie/ w mojej pamięci mieszkają inni ludzie” – tak rozpoczyna jeden ze swoich wierszy Kazimierz Kulas.

 3 lutego pan Kazimierz i pani Maria będą obchodzić 52. rocznicę swojego ślubu. Mają trojkę dzieci i dwójkę wnucząt 3 lutego pan Kazimierz i pani Maria będą obchodzić 52. rocznicę swojego ślubu. Mają trojkę dzieci i dwójkę wnucząt
Krzysztof Król /GN

Kazimierz i Maria Kulasowie mieszkają kilkaset metrów od sanktuarium Pierwszych Męczenników Polski w Międzyrzeczu. Oboje jednak to Kresowiacy. Ona pochodzi ze wsi Pogorzelce k. Baranowicz (Białoruś), a on z Dźwinogrodu k. Buczacza (Ukraina).

Odpust w Zawranicy

– Urodziłem się w 1933 roku na Wyżynie Podolskiej, w buczackim powiecie, nad rzeką Strypą, która wpada do Dniestru – opowiada pan Kazimierz. – Tam też mieszkali moi rodzice, moi dziadkowie. Znałem tam prawie wszystkich. Wieś liczyła około 370 rodzin – 300 polskich i 70 ukraińskich. Był tam piękny kościół wybudowany w 1934 roku, była też cerkiew i szkoła podstawowa. Jakieś 50 m od rodzinnego domu płynęła rzeka, z drugiej strony rozciągał się las grabowy i niedaleko był cmentarz. – Dom był kryty strzechą, ale murowany, z kamienia łupanego. W środku była komora, po lewej kuchnia, a po prawej niewykończony pokój. W głównej roli bambetel, czyli rodzaj tapczanu. Na ścianie obrazy św. Antoniego, „Ostatnia Wieczerza” i szkaplerz z Niepokalanowa. Rodzice byli bardzo religijni, prenumerowali „Rycerza Niepokalanej”, który zawsze leżał na poczesnym miejscu – wspomina międzyrzeczanin. – Około 15 km na północ od Dźwinogrodu leży Zawranica, taka nasza Częstochowa. Latem razem całą rodziną z sąsiadami chodziliśmy na odpust. Wyruszaliśmy wieczorem, aby dotrzeć na rano. Po drodze było dużo kapliczek, przy których modliliśmy się. Niedaleko mojej miejscowości było też inne sanktuarium w Rukomyszu – dodaje.

Wojenne dzieciństwo

W momencie wybuchu II wojny światowej pan Kazimierz miał 6 lat. Rok później poszedł do szkoły w Dźwinogrodzie. – Była to szkoła wiejska z jednym nauczycielem. Dzieci sto, a może więcej. Nauczyciel Michał Goik uczył wszystkich przedmiotów. Główną pomocą naukową ucznia był zeszyt, ołówek, patyczki powiązane w dziesiątki, gumka. Nauczyciel miał tablicę, kredę, ścierkę i bardzo dużo dobrej woli. Klasa była ciągle zadymiona, bo piec kaflowy był pęknięty. Z tamtych pierwszych szkolnych lat zostało mi wspomnienie wycieczek po najbliższej okolicy i wypraw do okazałego, tajemniczego, a obecnie pokrytego niepamięcią zamku Buczackich – wspomina pan Kazimierz. – Potem w nasze strony przyszła wojna i okupacja. Zawalił się mój dziecięcy świat. Nie rozumiałam, dlaczego giną moi żydowscy rówieśnicy z Buczacza i okolic. Widziałem masowe łapanki, strzelanie do żywych nagich Żydów – kontynuuje. Nadszedł 1944 rok. – Do naszej wsi Dźwinogród zbliżył się front. Około trzech miesięcy, od kwietnia do lipca 1944 roku, w jego zasięgu były: Buczacz, Monasterzyska, Czortków i inne miejscowości. Nad Strypą stał młyn wodny, do któregośmy się chowali. Strypą płynęły trupy, na polach i w rowach leżeli zabici i ranni. Bomby spadały na Buczacz i okolice, a nocą krążyły „kukuruźniki”. Uciekaliśmy od gradu bomb i kul – wspomina Kazimierz Kulas.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.