Marzył o wolnej Polsce

Katarzyna Buganik

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 09/2014

publikacja 27.02.2014 00:15

Żołnierz wyklęty. Za pragnienie niepodległej Polski i działalność konspiracyjną nazwany wrogiem ludu i bandytą. Więziony i represjonowany w czasach komunizmu. Zdzisław Ściernicki, dziś jedyny żyjący w Głogowie świadek tamtych wydarzeń.

  Wielkopolski oddział AK. Zdzisław Ściernicki w lewym górnym rogu Wielkopolski oddział AK. Zdzisław Ściernicki w lewym górnym rogu
archiwum Pawła Chruszcza

Zdzisław Ściernicki urodził się w Krzesinach koło Poznania. Kiedy wybuchła wojna, miał 15 lat. Już jako młody chłopak – po śmierci ojca – musiał pomagać matce, dlatego pracował w niemieckim gospodarstwie. Wtedy też zaczęły się jego pierwsze kontakty z podziemiem. – W gospodarstwie miałem dni wolne i wtedy chodziłem do domu. To był 1942 rok. Szedłem przez las, a miałem do domu 6 km, spotkał mnie człowiek z AK i zapytał, czy nie nosiłbym listów. Zgodziłem się i tak się zaczęło. Nigdy tych listów nie otwierałem i nie wiedziałem, co w nich było – opowiada Zdzisław Ściernicki. – Byłem młody, nie bałem się. Byłem nauczony, że Polska to jest matka i my musimy jej bronić i cieszyłem się, że mogę coś robić – dodaje.

W oddziale „Dzielnego”

Na jednej z wiejskich zabaw pojawili się żołnierze z AK. Zdzisław Ściernicki, zapytał dowódcę, czy przyjmuje ludzi do swojego oddziału. Odpowiedź była pozytywna. Tak zaczęła się jego działalność w strukturach Armii Krajowej i kontynuowana była w oddziałach AK: „Dzielny”, „Kościuszko” i „Zawisza”. Jednym z zadań młodego akowca, który otrzymał pseudonim „Lis”, było gromadzenie amunicji. Z tego powodu w 1945 roku Zdzisław Ściernicki przyjechał do Głogowa, gdzie broni nie brakowało, ponieważ do niedawna stacjonowały tam oddziały niemieckie. Wraz z kolegą zbierali naboje i amunicję. Znajdywali ją m.in. w opuszczonych piwnicach czy koszarach wojskowych. Działalność w AK wiązała się też z gotowością do walki i akcjami, których nie brakowało. Potyczki z bezpieką zdarzały się często. AK przede wszystkim broniło zwykłych ludzi, którym działa się krzywda lub groziły represje ze strony komunistycznego państwa. – W Koszkowie był majątek i przyszło ośmiu milicjantów z Borku, którzy bili i poniewierali ludzi. Nasz oddział poszedł ich rozbroić. Innym razem na wsi niedaleko Kościana było zebranie PPR. Wpadliśmy do pomieszczenia, pozabieraliśmy pistolety ubowcom, zabraliśmy im też ubranie, a w Wojciechowie zaatakowaliśmy posterunek milicji – wymienia Zdzisław Ściernicki. – W Jaraczewie synowie gospodarzy, przebrani za żołnierzy AK, rabowali majątki i gospodarstwa. Złapaliśmy ich. Giedymin zadzwonił na UB i kazał im odebrać bandytów. Milicja jednak nie przyjechała, więc nasz oddział sam ich zlikwidował, by nie prześladowali więcej niewinnych ludzi – dodaje.

Bóg czuwał nade mną

– Kiedy byłem na jednej z przepustek z gospodarstwa, we wrześniu 1945 roku, przyjechało po mnie UB. Pamiętam, że pomagałem wtedy mamie kopać ziemniaki. Kiedy ukopaliśmy dwa worki, przyszliśmy do domu na śniadanie. Nagle do domu wpadli funkcjonariusze UB. Było ich czterech. Założyli mi kajdanki i aresztowali. Po drodze złapali też innego akowca – mówi pan Ściernicki. – Zawieźli nas do Śremu i zamknęli w piwnicy, gdzie było nas szesnastu. Tego samego dnia, dwóch ubowców obudziło nas o północy. Zabrali mnie na przesłuchanie. W pokoju był tylko stolik i krzesło. Zaczęli mnie wypytywać i przesłuchiwać. Odpowiadałem, że nic nie wiem i nikogo nie znam – dodaje. Funkcjonariusze zarzucali oskarżonemu, że należy do leśnej bandy, że działa w AK, i bili kablami od prądu po całym ciele. – Jeden uderzył mnie też pistoletem po głowie. Oczy mi zapuchły od tego bicia. Powiedziałem: „Boże odpuść im, bo nie wiedzą, co robią”. Oni nagle ode mnie odskoczyli i stanęli na baczność. Pomyślałem wtedy, że Bóg czuwa nade mną. Przestali mnie bić i zaprowadzili z powrotem do piwnicy – wspomina akowiec. Po przesłuchaniach i pobycie w więzieniu, w grudniu 1945 roku, odbył się sąd w Śremie. Na rozprawie Zdzisław Ściernicki został skazany na trzy lata więzienia. Karę, wraz z innymi skazanymi, miał odbywać w Obozie Więźniów Politycznych w Płocku. Podczas transportu do Płocka, dzięki pomocy żołnierzy AK z Kutna, Zdzisławowi Ściernickiemu udało się uciec. – Wyskoczyłem z pociągu i wpadłem w zagajnik. Kiedy uciekałem, ktoś strzelał i kula odbiła się od drzewa, i trafiła we mnie. Dostałem, w miejsce, gdzie trzymałem portfel z obrazkiem św. Antoniego. Kula się tam zatrzymała. Nic mi się nie stało. Wiem, że to św. Antoni mnie obronił – mówi Zdzisław Ściernicki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.