Piękne zboże i krew najbliższych

kk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 20/2014

publikacja 15.05.2014 00:15

Są dumni z małej ojczyzny, ale nie zapominają o pierwszym domu, setki kilometrów stąd, gdzie wciąż spoczywają prochy ich bliskich.


Władysław Laska zamordowany przez UPA w 1944 roku Władysław Laska zamordowany przez UPA w 1944 roku
Reprodukcje Krzysztof Król /gn

Łężyca to niewielka miejscowość tuż obok Zielonej Góry. Po II wojnie światowej przybyli tu, w sierpniu 1945 roku, z transportem ze Wschodu, z miejscowości Gniłowody, która leży na terenie dzisiejszej Ukrainy. „Transport, złożony z mieszkańców kilku sąsiadujących wiosek, wyruszył z Kozowej i dotarł pierwotnie do Kędzierzyna-Koźla. Tu część przesiedleńców skierowana została na Pomorze Zachodnie i zamieszkała w Zielinie oraz w Mieszkowicach. Pozostałych wysadzono na dworcu w opustoszałej jeszcze wówczas Zielonej Górze” – czytamy we wstępie książki „Z Gniłowód do Łężycy”, autorstwa małżeństwa Marii i Leszka Jazowników oraz Krzysztofa Wołczyńskiego. Powstał też film na ten temat pt. „Prawo do prawdy”.


Lata w zgodzie


Wróćmy do samych Gniłowód. To wioska rozciągająca się w głębokiej niszy, niczym na dnie wielkiego wąwozu. – Jej teren jest pagórkowaty, środkiem przepływa niewielka rzeczka Gniłowódka. Miejscowość znajduje się w otoczeniu bardzo urodzajnych pól. Sprawiają one wrażenie bezkresnych, bo daleko tu do lasu. Na wschodnim i zachodnim skraju wioski znajdują się dwie osady – Podleszczówka Duża i Podleszczówka Mała – tłumaczy Maria Jazownik, której rodzina pochodzi z Gniłowód.
Jak wynika z danych statystycznych, w 1931 roku mieszkało tam 1460 osób. – Wieś była siedzibą gminy i parafii, na jej terenie znajdowała się też szkoła powszechna i dwa sklepy, w tym jeden prowadzony przez Żyda Lejbę. Tylko nieliczne domy były murowane i kryte blaszanym dachem. Domostwa w większości wykonane zostały z gliny i pokryte słomą. Żyzny czarnoziem sprawiał, że w słoneczne dni na trakcie tym unosiły się tumany kurzu. W czasie deszczu droga stawała się błotnista, grzęzły w niej stopy i koła pojazdów. Pługi z najwyższym trudem przewalały ciężkie grudy spękanej ziemi. Ziemia ta jednak znakomicie odwdzięczała się spracowanym dłoniom. Zboże rodziło się piękne, a sady uginały się pod ciężarem owoców – stwierdza Leszek Jazownik, mąż pani Marii, który wspiera żonę w badaniach.
Wielonarodowościowa społeczność przez lata żyła w zgodzie. Polacy i Rusini pomagali sobie w pracy, odwiedzali się, wspólnie obchodzili uroczystości rodzinne i religijne, tworzyli mieszane małżeństwa. – Większość rodzin polskich miała krewnych wśród Rusinów.
Dzieci uczyły się we wspólnej szkole. Zajęcia odbywały się po polsku, ale dzieci Rusinów miały też lekcje języka ukraińskiego. Msze odbywały się w cerkwi. Na przemian celebrowane były przez popa ukraińskiego w obrządku greckokatolickim oraz przyjeżdżającego z Podhajec księdza Zdzisława Łabowicza w obrządku rzymskokatolickim. Dopiero u schyłku lat trzydziestych Polacy zbudowali własny kościół – wyjaśnia Maria Jazownik.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.