– W swoim życiu sporo biedy zaznałam, ale też dużo miłości – przyznaje Weronika Kurjanowicz z Gorzowa Wlkp.
– Najbardziej z Grodna pamiętam piękny cmentarz. Moja mama miała 23 lata, gdy owdowiała, i dużo czasu na tym cmentarzu spędzałyśmy – wspomina Weronika Kurjanowicz, pokazując pamiątki rodzinne
Krzysztof Król /Foto Gość
Mam już dużo lat. Wszystkie mam wypisane na twarzy – śmieje się Weronika Kurjanowicz. – Urodziłam się w Grodnie w 1927 roku i choć po 8 latach wyjechałam do Baranowicz, to tak naprawdę czuję się grodnianką.
Quo vadis i Mickey Mouse
Do dziś w pamięci pani Weronika nosi obrazy z Grodna. – To było piękne i zadbane miasto. Pamiętam malowniczy las grodzieński, który nazywał się Pyszki nad Niemnem – wspomina. – Już w Grodnie weszłam w atmosferę wielokulturową. Mnie nie broniono kontaktu z Żydami, Tatarami czy Ormianami. Moja matka chrzestna była Ormianką i grekokatoliczką. W rodzinie zresztą miałam różne religie i różne nacje.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.