Spakowałam apteczkę i poszłam

Katarzyna Buganik

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 31/2015

publikacja 30.07.2015 00:00

– Byliśmy napełnieni wiarą i entuzjazmem, że to powstanie coś da. Dla nas ono miało wielki sens, bez względu na to, czy ktoś walczył na froncie, czy leżał w szpitalu, czy robił coś innego – mówi Hanna Witkowska, sanitariuszka „Hanka” z powstania warszawskiego.

 – Po wyzwoleniu Warszawy poszłam do domu zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Nic nie ocalało. Na podłodze leżały tylko albumy z rodzinnymi fotografiami, które mam do dziś – mówi pani Hanna – Po wyzwoleniu Warszawy poszłam do domu zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Nic nie ocalało. Na podłodze leżały tylko albumy z rodzinnymi fotografiami, które mam do dziś – mówi pani Hanna
Katarzyna Buganik /Foto Gość

Kiedy wybuchła wojna, miała 11 lat. Powstanie warszawskie, w którym była sanitariuszką, spowodowało, że wybrała studia medyczne i została lekarzem. Dziś, po 71 latach od powstania, opowiada o bohaterskim zrywie narodowościowym. – Mieszkaliśmy w Łomżyńskiem, na wsi, bo mój ojciec był inżynierem rolnictwa i administrował majątkiem. Był też oficerem rezerwy, ułanem, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Kiedy wybuchła wojna, od razu go zmobilizowali i zginął w pierwszym jej tygodniu. Niedługo po tym Niemcy zarządzili ewakuację powiatu łomżyńskiego i musieliśmy uciekać do powiatu sokołowskiego, gdzie mieliśmy babcię. Mama postarała się również w tym czasie o mieszkanie w Warszawie, w którym mieszkaliśmy całą okupację – opowiada pani Hanna. Po ukończeniu szkoły podstawowej przez rok uczęszczała na tajne komplety w Warszawie, a później uczyła się w tajnym gimnazjum sióstr niepokalanek w Szymanowie pod Warszawą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.