Zrobiliśmy to dla nich

Katarzyna Buganik

publikacja 25.01.2016 14:22

Nowosolanie Marek Grzelka, Daniel Kołtun i Mariusz Pojnar, pokonali pieszo szlak z dawnego folwarku Banishvorwerk - Przybyszów do Zielonej Góry, by upamiętnić jeden z najokrutniejszych marszów śmierci II wojny światowej.

Przeszli trasę Marszu Śmierci Przeszli trasę Marszu Śmierci
Marek Grzelka, Daniel Kołtuń i Mariusz Pojnar upamiętnili więźniarki z obozów w Sławie. W dwa dni przeszli 80 km - pierwszy etap Marszu Śmierci, ze Sławy do Zielonej Góry
Marek Grzelka

Pokonali pieszo 80 km i w ten sposób upamiętnili więźniarki, które zimą 1945 roku przeszły w marszu śmierci do miejscowości Volary w Czechach. Mężczyźni wyruszyli na szlak 21 stycznia z okolic Sławy i m.in. przez Kargową, Sulechów dotarli 23 stycznia do Zielonej Góry.

Na pomysł wyprawy wpadł Marek Grzelka, polonista, dziennikarz i pasjonat pieszych wędrówek.

80-kilometrowy maraton szlakiem Marszu Śmierci to już druga taka jego wyprawa. Pierwszą, samotną trasę odbył w sierpniu i wrześniu ubiegłego roku do Flossenbürga. Przeszedł wtedy 470 km trasą Marszu Śmierci, którą 71 lat temu pokonały więźniarki z nowosolskiego obozu pracy.


- Kiedy wróciłem z wyprawy do Flossenbürga, już myślałem o kolejnym marszu. Znalazłem informację o obozie koło Sławy i marszu więźniarek do Volar w Czechach. Od razu wiedziałem, że w styczniu, w warunkach zimowych, muszę pójść i zrobić chociaż tę pierwszą część ich marszu, ze Sławy do Zielonej Góry - wyjaśnia Marek Grzelka.

- O moich planach powiedziałem Danielowi Kołtunowi, z którym znamy się od dziecka i razem chodzimy m.in. na zimowe marsze w góry. Mariusz Pojnar dowiedział się o moich planach na początku stycznia i powiedział, że też chce pójść - dodaje pomysłodawca marszu.

Głównym celem tej wyprawy było upamiętnienie kobiet uczestniczących w marszu śmierci i przypomnienie lokalnej historii.

- Koło Sławy istniały dwa obozy pracy (Schlesiersee I i II) , w każdym znajdowało się ponad 1000 kobiet. Więźniarki przebywały tam od października 1944 roku i zajmowały się kopaniem rowów przeciwczołgowych. W styczniu 1945 roku hitlerowcy postanowili ewakuować obóz. Kiedy więźniarki doszły do Zielonej Góry, marsz rozdzielono - opowiada Marek Grzelka.

Kobiety podzielono na dwie grupy. Żydówki węgierskie i około 500 polskich skierowano do Bergen-Belsen. Po dojściu do Jüteborgu kobiety te transportem kolejowym przewieziono do obozu. Druga grupa, składająca się z 400 polskich Żydówek i około 900 Żydówek z obozu w Sławie (Schlesiersee II) została skierowana przez Drezno i Saksonię do Helmbrechts w północnej Bawarii.

Gdy tam zbliżyła się armia amerykańska, dowództwo SS zdecydowało, że więźniarki pójdą w kierunku Czech. 3 maja 1945 roku skrajnie wyczerpane kobiety dotarły do miejscowości Volary w Czechach, gdzie 5 maja tego roku uwolnili je żołnierze amerykańscy. To był jeden z najdłuższych i najtragiczniejszych marszów śmierci II wojny światowej. W ciągu 22 dni marszu zmarło lub zostało zabitych około 275 kobiet.

- Cieszę się, że udało nam się oddać im cześć i upamiętnić ich śmierć. To dla mnie było wielkie wyzwanie, bo obawiałem się czy sobie poradzę, czy dam radę przetrwać w nocy, ale udało się, wróciliśmy cali i zdrowi. Mam nadzieję, że taka historia, taki marsz, jak ponad 70 lat temu, nigdy więcej się nie powtórzy - mówi Mariusz Pojnar.

 - Te kobiety wygoniono w samych chodakach i szmatach na mróz. My mieliśmy naprawdę łatwo, bo byliśmy ubrani w ciepłą odzież, dobre buty, mieliśmy namiot, folie antymrozowe i śpiwory, mogliśmy sobie zrobić herbatę… Te kobiety tego nie miały. Dostawały tylko niewielkie porcje żywieniowe. Tę trasę przeszliśmy dla nich. W miejscach zbiorowych egzekucji zapalaliśmy znicz i odmawialiśmy modlitwę - dodaje uczestnik marszu.

O pierwszym, samotnym marszu Marka Grzelki przeczytasz TUTAJ.