Mamo pomóż mi!

Krzysztof Król

publikacja 29.01.2017 21:44

Jedenaście lat temu podczas wystawy gołębi zawaliła się hala. Wśród ofiar i rannych byli też Lubuszanie.

Mamo pomóż mi! 28 stycznia 2006 roku w hali Międzynarodowych Targów Katowickich odbywała się wystawa gołębi pocztowych. Od kilku dni padał obfity śnieg. Płaski dach hali nie wytrzymał obciążenia i załamał się. Pod zwałami żelastwa i śniegu zginęło 65 osób, 140 zostało rannych. Noc była wtedy bardzo mroźna. Zanim ratownicy dotarli do uwięzionych ludzi, wielu z nich zamarzło. Krzysztof Król /Foto Gość

28 stycznia 2006 roku, ok. godz. 17.15. W hali Międzynarodowych Targów Katowickich, w której odbywała się doroczna wystawa gołębi pocztowych, rozległy się głośne trzaski.

Nagle z góry zaczęły spadać na ludzi metalowe elementy konstrukcji, blachy. Chwilę później pod ciężarem wielu ton śniegu zawalił się dach i przygniótł ludzi, którzy byli w hali.

W momencie tragedii pod dachem znajdowało się ok. 700 osób. 65 z nich zginęło, a ponad 140 zostało rannych.

Wśród byli też Lubuszanie. Jedną z ofiar śmiertelnych był Mieczysław Kawa z Jasienia.

Przeżyć udało się Jolancie Czekalskiej z Połupina k. Krosna Odrzańskiego, która jest przedstawicielką belgijskiej firmy produkującej zegary dla hodowców gołębi. 10 lat temu na targi gołębi do Katowic pojechał z dorosłymi dziećmi.

Pani Jolanta niechętnie wraca do tragedii. - Nagle zobaczyłam, że coś się dzieje nie tak. Tylko krzyknęłam do dzieci: „Chodu!” i zaraz było po wszystkim. Dach spadł prosto na nas - wspomina pani Jolanta.

- Było zimno i ciemno. Nie wiem, jak długo leżeliśmy pod tym dachem. Słyszałam swój telefon, który na okrągło dzwonił, ale nie mogłam nic zrobić, bo byłam uwięziona i przygnieciona blachami. Nagle usłyszałam, że ktoś po nich chodzi. Nawet dłonie miałam uwięzione, tylko jednym palcem stukałam w sufit i wołałam o pomoc - kontynuuje.

Cały czas myślała o dzieciach. - Nagle usłyszałam moją córkę: „Mamo pomóż mi! Moje nogi!”. A ja nie miałam siły się poruszyć. Powiedziałam: „Dziecko, ja sama nie dam rady. Chyba mi nogi obcięło”. A ona: „To co my teraz zrobimy?”. A ja: „Wołajcie, bo ja już nie mam sił” - opowiada.

Przetrwać pani Jolancie pomógł najmłodszy syn. - W pewnym momencie chciałam już tylko usnąć. Było mi strasznie zimno - wspomina pani Jolanta. - Pamiętam jak krzyczał: „Mamuś, nie umieraj! Mam tylko Ciebie, musisz żyć!”. Byłam nawet zła na niego, bo chciałam tylko usnąć z tego zmęczenia i bólu, a on mi nie pozwalał. Tylko dzięki niemu żyję. Obudziłam się już w szpitalu - opowiada.

Córka pani Jolanty miała złamaną nogę, jej samej groziła amputacja. - Moja córka nie zgodziła się. I całe szczęście! Boli, bo boli, ale mam tę nogę - mówi pani Jolanta. - Poza tym bardzo źle widzę na prawe oko - dodaje.

Ale trauma po katowickiej katastrofie została. Mieszkanka Połupina do dziś unika wchodzenia do supermarketów i wielkich hal. - Gdy już muszę wejść, zawsze patrzę w górę - mówi pani Jolanta.