Ludzie czekają na Jezusa

ks. Marcin Siewruk

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 49/2019

publikacja 05.12.2019 00:00

– Kiedy odwiedzamy chorych z Komunią Świętą, widzimy, jak osoby się zmieniają, stają się radosne, a najważniejsze – że przyjmują Ciało Chrystusa, pokarm na życie – mówią szafarze.

▲	Na rekolekcjach w Głogowie. Od lewej: Robert Ziach, Jacek Poniedzielski  i Marek Łukowski. ▲ Na rekolekcjach w Głogowie. Od lewej: Robert Ziach, Jacek Poniedzielski i Marek Łukowski.
ks. Marcin Siewruk /Foto Gość

Mężczyzna, który chciałby posługiwać jako nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej, musi mieć zgodę żony na podjęcie tego czasochłonnego służenia innym parafianom.

Trudno przecenić, ile zawdzięczam żonie

– Powinienem żonie podziękować za minione lata, również za to, że na każdej niedzielnej czy świątecznej Mszy św. małżonka jest w kościele „sama”. Bez żony nie mógłbym się zaangażować. Jeśli nie miałbym pewności, spokojnej głowy, że moje ognisko domowe jest bezpieczne, że wszystko układa się pomyślnie, to nie mógłbym spokojnie pełnić posługi szafarza, a poczucie bezpieczeństwa w domu, atmosferę tworzy właśnie żona. To jest wielka łaska, że mam taką żonę, przecież były sytuacje, że ktoś nie został szafarzem z powodu braku akceptacji małżonki – mówi Marek Łukowski z parafii pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Zielonej Górze.

Ojciec i syn

Zielonogórzanin Marek Łukowski, podejmując posługę nadzwyczajnego szafarza Komunii Świętej, kierował się troską o rozwój duchowy swojej rodziny, w szczególności syna. – Chciałem, żeby był osobą wierzącą, i Bogu dzięki w trakcie lat mojej posługi został lektorem, udziela się we wspólnocie, prowadzi grupę młodzieży przygotowującej się do sakramentu bierzmowania. Jako ojciec chciałem dać mu przykład; gdybym sam nie był w Kościele, nie mógłbym wymagać tego od dziecka. Teraz pracujemy razem z synem w jego firmie – opowiada.

Odwrotnie było w przypadku Roberta ze Świebodzina, którego do Kościoła przyprowadził syn. – Tylko dzięki niemu i jego posłudze przy ołtarzu wróciłem do Kościoła. To był przełomowy etap w procesie mojego nawrócenia – podkreśla świebodzinianin, urzędnik Administracji Skarbowej.

Jacek jest górnikiem pracującym pod ziemią. W każdą niedzielę z żoną i 5-letnim synem, wracając po Mszy św., śpiewają: „Panie Jezu, zabierzemy Cię do naszego domu i nie oddamy nikomu”. Małżonka idzie do domu, a tata z synkiem ubranym w komżę i z dzwonkiem w ręce idą odwiedzić chorych.

Nie jestem godny

– Kiedy ksiądz proboszcz zaproponował mi posługę przy ołtarzu, od razu zrodziło się we mnie pytanie: jak to? Ja mam dotykać Pana Jezusa? Nie chodziło i nie chodzi tutaj o zwykły strach, ale bardziej o bojaźń, że mam dotykać konsekrowany chleb, który staje się Ciałem Chrystusa, a przecież nie jestem tego godny. Śp. ks. proboszcz Benedykt Pacyga zaproponował posługę szafarza nie tylko mnie, ale równocześnie sześciu innym mężczyznom i to mnie ośmieliło. Skąd we mnie to przeświadczenie, że nie jestem tego godzien? Przecież tylko wyświęcony kapłan może dotykać konsekrowane Ciało Chrystusa. Minęło już 13 lat, a ja nadal za każdym razem, kiedy dotykam Pana Jezusa, cały drżę. Cieszę się niezmiernie, że mogę być tak blisko tajemnicy Eucharystii, pozwala mi to na zdecydowanie mocniejsze przeżywanie Mszy św. – opowiada Robert Ziach z parafii pw. św. Michała Archanioła w Świebodzinie.

Jacek Poniedzielski z parafii Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Jaczowie przez lata mieszkał w Polkowicach i bardzo sceptycznie podchodził do posługi nadzwyczajnego szafarza Komunii Świętej. Kiedy przystępował do Komunii św. podczas niedzielnej Mszy, chciał, by to ksiądz mu jej udzielił. Po przeprowadzce do Jaczowa okazało się, że potrzeba mężczyzn chętnych do podjęcia posługi szafarza w parafii, szczególnie do roznoszenia w każdą niedzielę Komunii św. do chorych. Ks. Piotr Matus, proboszcz, zaproponował Jackowi zaangażowanie we wspólnocie parafialnej i od tego czasu w każdą niedzielę odwiedza on 8 chorych w dwóch miejscowościach.

– Kiedy odwiedzam chorych i widzę, jak czekają na Pana Jezusa, jak się zmieniają, przyjmując Go, doświadczam czegoś wyjątkowego. Jedną z pań odwiedzam zawsze ok. godz. 11, a ona już od samego rana czeka cierpliwie na Chrystusa, nie jedząc śniadania, nie pijąc nawet wody. Te odwiedziny z Komunią Świętą schorowanych i bardzo często samotnych ludzi są dla mnie najważniejsze. Można z nimi porozmawiać, zobaczyć radość w ich oczach – mówi Jacek.

Jacek nie przestawaj

Szafarz pracujący pod ziemią wzbudza respekt i szacunek wśród kolegów, szczególnie gdy górnicy znaleźli się w ekstremalnej sytuacji. W 2016 r. Jacek Poniedzielski przeżył wypadek w kopalni. Na skutek podziemnego wstrząsu oderwały się skały, które uszkodziły mu kręgosłup. Jednak miał tak wysoki poziom adrenaliny, że pomimo obrażeń udało mu się wyciągnąć ze strefy zagrożenia ciężej rannych kolegów i w bezpieczniejszym miejscu czekać na ratowników. Sześciu górników przez kilka godzin czekało na ratunek. – Pierwsze, co zrobiłem, to zacząłem odmawiać na głos Różaniec. Były takie momenty, że ze zmęczenia przestawałem, a koledzy leżący obok, których wcześniej nie znałem, mówili: – Jacek, nie przestawaj! Najpierw nie zrozumiałem, o co im chodzi, a oni prosili, żebym się cały czas modlił. To bardzo mnie podbudowało i pokazało, jak ludzie potrzebują Pana Boga, szczególnie w momencie zagrożenia wyciągają do Niego ręce. Do końca bez przerwy odmawialiśmy Różaniec. Kiedy potem leżeliśmy razem w szpitalu i jednego kolegę odwiedziła żona, on jej tłumaczył, że to ja wszystkich uratowałem. Bardzo zdziwiona, zapytała: – Jak to możliwe, co on takiego zrobił? A on: – Cały czas się modlił – wspomina szafarz, górnik z Jaczowa.

Osobisty kierowca Jezusa

W świebodzińskiej parafii pw. św. Michała Archanioła nadzwyczajni szafarze odwiedzają chorych na oddziale Opieki Długoterminowej. Wśród pacjentów są najczęściej osoby starsze, samotne, mocno schorowane, potrzebujące ciągłej opieki specjalistycznej. Z wieloma osobami ze względu na ich sytuację zdrowotną kontakt jest utrudniony. – Zły stan zdrowia nie oznacza, że ludzie nie pragną już kontaktu z Bogiem, z którym byli blisko przez całe życie, kiedy byli do tego zdolni. Chorzy domagają się spotkania z Jezusem w Eucharystii. Księża są gotowi na każde zawołanie, kiedy chodzi o spowiedź, udzielenie sakramentu chorych, natomiast my, szafarze, odwiedzamy chorych co tydzień. Chodzimy również do „swoich” chorych w domach – wyjaśnia Robert, szafarz ze Świebodzina.

Do najtrudniejszych momentów posługi zalicza on niespodziewaną śmierć odwiedzanych osób. – Chodzisz do człowieka przez rok albo dłużej i nagle dowiadujesz się, że on nie żyje. Przeżyłem takie trudne wydarzenie. Wróciłem po dwóch tygodniach z pieszej pielgrzymki. W niedzielę ubrałem albę, wziąłem Pana Jezusa i poszedłem do chorych. Pukam do jednej osoby, ale nikt nie otwiera, za drzwiami cisza. W końcu mieszkanka obok powiadamia mnie o jej śmierci. Przeszły mnie ciarki po plecach, ogarnął żal, że ta parafianka, którą odwiedzałem z Komunią św., z którą jakoś się zżyłem, odeszła, a ja nic o tym nie wiedziałem i nie uczestniczyłem w ostatnim pożegnaniu – opowiada.

Dla mężczyzn odwiedzających chorych z Komunią św. wielkie znaczenia ma świadomość, że osoby te przyjmują Jezusa – Chleb Życia, przez co żyją w łasce uświęcającej i są gotowe na przejście do wieczności. Szafarze są łącznikami między chorym a kapłanem, przekazują na przykład potrzebę spowiedzi, a jednocześnie są wyrazem troski wspólnoty parafialnej o chorych, samotnych, pozwalają im odczuć, że nie są odtrąceni czy opuszczeni. – Ważnym dla mnie doświadczeniem jest wspomnienie sytuacji, gdy na prośbę rodziny odwiedziłem świadomego jeszcze chorego, udzieliłem mu Komunii św., a następnego dnia on umarł. Najbliżsi są niezbędnym elementem tej całej „układanki”, bo jeżeli rodzina nie chce, to nikt nie odwiedzi chorego. Ale najczęściej bliscy modlą się wspólnie z chorymi, wcześniej przygotowują stół, przykrywają go białym obrusem, stawiają krzyż i świece – tłumaczy Robert Ziach.

Jacek Poniedzielski był kiedyś na pielgrzymce w Medjugorju i wtedy jeszcze bardziej zrozumiał wartość Eucharystii. – Modliłem się o to, aby jak najwięcej chorych spotkało się z Panem Jezusem w Komunii Świętej. Przecież wielu z nich przez lata chodzi do Chrystusa do kościoła na Mszę św., a kiedy już nie mogą, to wtedy Jezus przychodzi do nich. Moja żona, śmiejąc się, mówi, że jestem osobistym kierowcą Pana Jezusa, że jeżdżę z Nim po wioskach, aby mógł się spotkać z czekającymi na Niego – mówi szafarz z Jaczowa.

Kiedyś odwiedził starszą panią, będącą już w stanie agonalnym. Po chwili ta ciężko chora kobieta zaczęła nabierać sił, w jej oczach pojawił się blask, chciała przyjąć Komunię św. Dzięki Eucharystii chorzy czują się bezpieczniej, ich twarze zmieniają się, częściej pojawia się na nich uśmiech.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.