Mam wtedy ciarki na plecach

Krzysztof Król

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 05/2024

publikacja 01.02.2024 00:00

Wszyscy znają dobrze proboszcza zielonogórskiej konkatedry, ale czy wiecie, że ma siostrę zakonnicę i brata zakonnika? Tak, tak! Ten ostatni jest dyrektorem Biura Prasowego Jasnej Góry.

Jego pasje to bieganie (przebiegł nawet parę maratonów), fotografia i podróże, ale przede wszystkim rodzina. Na zdjęciu z rodzeństwem: s. Małgorzatą CSSF i ks. Piotrem. Jego pasje to bieganie (przebiegł nawet parę maratonów), fotografia i podróże, ale przede wszystkim rodzina. Na zdjęciu z rodzeństwem: s. Małgorzatą CSSF i ks. Piotrem.
Reprodukcja: Krzysztof Król /Foto Gość

Droga do oddania się Bogu na wyłączną służbę w przypadku rodzeństwa z Sulęcina była zgodna z kolejnością przyjścia na ten świat. Najpierw do paradyskiego seminarium wstąpił Piotr, potem zakon wybrała Małgorzata, a w końcu do paulinów wybrał się Michał. I właśnie o nim jest ta historia.

Sutanna bp. Pluty

Od najmłodszych lat Michał Bortnik był związany z Kościołem. Najpierw jako ministrant, a potem lektor. Później doszły formacja oazowa i wiele różnych form zaangażowania w parafię. – Nie wspominając o tym, że już jako mały chłopak „odprawiałem” Mszę św. na kuchennym taborecie, ubrany w koc – śmieje się o. Michał. – A wracając niemalże do samego początku, to mama opowiadała, że już jako mały chłopiec, gdy ledwo nauczyłem się chodzić, byłem obecny na błogosławieństwie dzieci i matek oczekujących potomstwa w czasie wizytacji naszej parafii, którą przeprowadzał późniejszy sługa Boży bp Pluta. Mama stała zaraz na początku szpaleru, jaki ustawił się przez środek kościoła. Po tym, jak biskup mnie pobłogosławił, uchwyciłem się jego sutanny i tak przeszedłem z nim przez cały kościół. Nikt nie był w stanie mnie odsunąć. Dopiero kiedy ponownie mijał moją mamę, jak gdyby nigdy nic puściłem jego sutannę i zostałem przy niej. Jak widać, posługę kapłańską znam od najmłodszych lat – dodaje.

Rok przed maturą przyszła decyzja o wyborze drogi życiowej. Niemal do końca zwlekał z powiedzeniem o tym rodzicom. – Kiedy już nie było innego wyjścia, poddając się presji starszego brata, wyznałem im swój pomysł na życie – opowiada o. Michał. – Nie pamiętam, jak zachował się tata, mama powiedziała tylko: „Więc ty też” i łza spłynęła jej po policzku. Dzisiaj śmiem twierdzić, że była to raczej łza zatroskania niż smutku – dodaje.

Decyzja o zakonie była jednak bardzo świadoma. – Chyba jakoś od zawsze skłaniałem się ku życiu w zaciszu murów klasztornych. Wiedziałem, czym jest życie w parafii, dzięki bratu znałem seminarium diecezjalne. Chyba tylko nikt mi nie powiedział, że pierwsze dziesięć lat po święceniach w zakonie spędzę, pracując na parafii i ucząc w szkole – uśmiecha się.

Katecheza, parafia i pub

Początki w zakonie od razu były wypłynięciem na głęboką wodę. – Najpierw rok nowicjatu, odcięcia od świata, bez możliwości opuszczania klasztoru, z ograniczonym kontaktem ze światem zewnętrznym. Nawet rodzice mogli nas odwiedzić chyba tylko dwa razy – wspomina paulin. – Od samego początku był to mocny sprawdzian podjętej decyzji, i to nie tylko w sferze duchowej. Zawsze byliśmy mocno związani ze sobą, zarówno z rodzeństwem, jak i rodzicami. Tak więc rozłąka nie była łatwa. Do tego program dnia życia zakonnego. Wstawanie tuż po 5.00 było i jest do dzisiaj moją największą słabością. Ale muszę przyznać, że był to czas, który pomógł mi upewnić się, że podjąłem właściwą decyzję – dodaje.

Po święceniach kapłańskich trafił do parafii św. Barbary w Częstochowie, u stóp Jasnej Góry. Tam rozpoczął pracę jako katecheta w Zespole Szkół Samochodowo-Budowlanych. – W marcu następnego roku odbyła się kapituła generalna i nowo wybrany generał zastanawiał się, czy wysłać mnie do Niemiec, czy do USA. Ostatecznie wybór padł na Niemcy. Po siedmiu latach pracy na parafii w Bawarii (najpierw w klasztorze w Passau, potem w Mainburgu) zostałem wysłany do Anglii, gdzie posługiwałem dwa lata – opowiada.

W obu krajach była to głównie praca w parafiach, choć oczywiście różnic nie brakowało. – W Anglii mieliśmy klub parafialny i działający na zasadzie pubu, tak więc będąc zakonnikiem i proboszczem, byłem równocześnie właścicielem i dyrektorem pubu – uśmiecha się o. Michał. – Była to na pozór taka sama praca, a przestawienie się z niemieckiego porządku na system angielski nie tyle było trudne, co chwilami zabawne. Posługa w szkole i na parafii, sakramenty – niby wszystko takie samo, jednak różniło się drobiazgami. Jak choćby lekcje religii. W Niemczech pozostawały w sali tylko dzieci katolickie, natomiast w Anglii nie wolno było nikogo wykluczyć. Zabawnie wyglądał koncert kolęd, gdy w kościele ustawiały się dzieci z całej szkoły, bo mimo że była to szkoła parafialna, uczyli się w niej sikhowie czy inne charakterystycznie ubrane dzieci. Rodzice jako widownia też stanowili ciekawy przegląd różnych nacji i religii. Wszyscy śpiewali np. „Wśród nocnej ciszy” – dodaje.

Jedna ważna rada

Na Jasną Górę o. Michał wrócił po dziewięciu latach pobytu za granicą. Od razu został skierowany do pracy w sekretariacie kurii generalnej i został sekretarzem generała zakonu. Po trzech latach mianowano go zastępcą kustosza Jasnej Góry; funkcję tę pełnił do zeszłego roku. Teraz jest dyrektorem biura prasowego Jasnej Góry. – Na pewno wspólnym mianownikiem kustoszowania i mojej nowej funkcji jest ciągle dzwoniący telefon – śmieje się paulin. – Jestem nie tylko dyrektorem biura prasowego, ale również rzecznikiem, tak więc moja praca polega przede wszystkim na koordynacji kontaktów z mediami, wydawaniu akredytacji czy pozwoleń na zdjęcia lub nagrania. Towarzyszę ekipom telewizyjnym zbierającym różnego rodzaju materiały do programów czy filmów o sanktuarium i klasztorze. Do tego dochodzą nasze media, a więc przede wszystkim dokumentacja wydarzeń, obsługa jasnogórskiej strony internetowej i mediów społecznościowych. To wszystko ogarniamy z naszym pięcioosobowym zespołem. Staramy się również tworzyć autorskie projekty w postaci audycji radiowych czy filmów o życiu sanktuarium. To także wywiady i audycje w innych mediach – stacjach telewizyjnych i radiowych czy gazetach – dodaje.

Posługa na Jasnej Górze nie spowszedniała. – Niedawno, przy okazji premiery filmu „Jasna Góra bez tajemnic” przygotowanego przez Polsat Rodzina, rozmawialiśmy o wyjątkowości sceny odsłonięcia cudownego obrazu Matki Bożej, przywołując również tę chyba najsłynniejszą z filmu „Potop” – opowiada o. Michał i kontynuuje: – Wtedy uświadomiłem sobie, że gdy klękam w jasnogórskiej kaplicy na odsłonięcie obrazu i zaczynają grać intrady, zawsze czuję na plecach ciarki i łzy cisną mi się do oczu. Nieważne, że już tyle lat upłynęło i wydawać by się mogło, że można było do tego przywyknąć. Otóż nie! Co więcej, jeżeli przyjdzie taki dzień, że ten moment przestanie robić na mnie takie wrażenie, przestaną mnie poruszać łzy pielgrzymów przybywających na to święte miejsce, to będzie znaczyło, że muszę się zastanowić nad sobą, nad swoim powołaniem – dodaje.

Nie bójcie się próbować

Dla każdego, kto poważnie myśli o życiu dla Boga, ma jedną radę. – Nie dajcie sobie wmówić, że jest to droga trudniejsza niż życie w małżeństwie. Każdy musi odnaleźć siebie, swoją właściwą drogę, ale nie bójcie się próbować, nie bójcie się postawić na Jezusa. Na pewno taka decyzja wymaga odwagi, ale nikt potem nie zostaje sam. Zawsze towarzyszą nam modlitwa Kościoła i wspólnota, z którą pragniemy podążać drogami powołania. Pan Bóg postawi przed wami ludzi, którzy pomogą wam rozeznać właściwą drogę – podkreśla o. Michał.

Oczywiście łatwo nie jest. Na Jasnej Górze można co prawda odnieść wrażenie, że daleko jeszcze do zlaicyzowanego świata zachodniego. – Miliony pielgrzymów i turystów mogą dać złudne wrażenie, że sytuacja jest bardzo dobra. Jednak gdy rozmawiamy z kapłanami, wiernymi przychodzącymi na Jasną Górę, z organizatorami pielgrzymek czy to pieszych, czy wszystkich innych, widzimy, że nie jest wcale tak kolorowo, jak się wydaje – podkreśla paulin. – Owszem, wielką radość budzi to, że pielgrzymi ciągle przychodzą, że jest bardzo dużo młodzieży, rodzin z dziećmi, jednak dobrze wiemy, że na co dzień, w parafiach, jest już zupełnie inaczej. Widzimy to również tam, gdzie posługujemy. Także nasze parafie zmagają się z malejącą liczbą wiernych, malejącą liczbą młodzieży uczestniczącej w katechezie w szkole. Trudno jest dać jakąś uniwersalną odpowiedź na ten problem. Na pewno nie wolno nam, stróżom Jasnej Góry, tracić kontaktu z rzeczywistością, dlatego staramy się wychodzić naprzeciw potrzebom wiernych i kapłanów. I staramy się wskazywać im drogi do naszej najlepszej Matki, by wraz z Nią prowadzić ich do Jezusa – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.