Gospodyni od codziennych i niecodziennych spraw

Krzysztof Król

|

Gość Zielonogórsko-Gorzowski 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

Rozpoczynający się maj to dobry czas na odwiedziny sanktuariów maryjnych w naszej diecezji, gdzie Maryja wciąż wyprasza łaski. Na własnej skórze doświadczył tego ksiądz z Babimostu.

	Ostatnio tutejsza parafia przygotowała rozważania majowe w oparciu o obraz Matki Bożej Gospodyni Babimojskiej, które trafiły do każdej parafii. Na zdjęciu: ks. Paweł Opłatkowski (z lewej) z kustoszem ks. Andrzejem Pielą. Ostatnio tutejsza parafia przygotowała rozważania majowe w oparciu o obraz Matki Bożej Gospodyni Babimojskiej, które trafiły do każdej parafii. Na zdjęciu: ks. Paweł Opłatkowski (z lewej) z kustoszem ks. Andrzejem Pielą.
Krzysztof Król /Foto Gość

Odwiedzając tutejsze sanktuarium Matki Bożej Gospodyni Babimojskiej, na pewno spotkamy księdza w maseczce, mimo że pandemia już za nami. Dlaczego? – To z powodu niższej odporności związanej z chorobą i przebytym leczeniem. Choć wyniki mam w normie, to dalej łatwo się przeziębiam i łapię infekcje – wyjaśnia ks. Paweł Opłatkowski. Tutejszy wikariusz, a od grudnia ubiegłego roku również wicekustosz sanktuarium, siedem lat temu usłyszał od lekarzy diagnozę: „Ostra białaczka szpikowa, promielecytowa”.

Najgorsze jest najlepsze

A wszystko zaczęło się pod koniec listopada 2017 roku, gdy zauważył na nodze dość duży siniak. Nie pamiętał jednak, żeby tak mocno się uderzył, więc podczas wizyty u lekarza rodzinnego o to zapytał. – Zrobiłem podstawową morfologię i okazało się, że we krwi jest już połowa wszystkich parametrów – opowiada kapłan i kontynuuje: – To był wtorek, a w piątek 1 grudnia odbyło się kolejne badanie i po południu zostałem wezwany do przychodni. Lekarz poinformował mnie, że natychmiast mam jechać na SOR do Zielonej Góry. Próbowałem negocjować, ponieważ to był pierwszy piątek (spowiedzi) i następnego dnia miałem iść do chorych. Wtedy pani doktor stwierdziła, że mogę nie dożyć następnego dnia i z tym argumentem trudno było dyskutować. Ksiądz proboszcz zawiózł mnie do szpitala i po drodze zrobiły mi się nawet siniaki od samochodowych pasów bezpieczeństwa. Diagnostyka trwała do 8 grudnia, wtedy okazało się, że to ostra białaczka szpikowa i zostałem przetransportowany do Szpitala Klinicznego im. Przemienienia Pańskiego w Poznaniu.

Chyba nie ma człowieka, któremu po usłyszeniu takiej diagnozy nie zawaliłby się świat. W tym najtrudniejszym momencie z pomocą przyszła wiara. – Przypomniała mi się wtedy Droga Krzyżowa ułożona przez ks. Jana Twardowskiego. Są w niej przytoczone słowa św. Tomasza Morusa, który idąc na śmierć, powiedział: „Nic się nie zdarza, czego by nie chciał Bóg, a to, co choćby wydawało się najgorsze, jest najlepsze”. Te słowa pomogły mi się nie załamać w tamtym momencie – zwierza się ks. Paweł. – Wsiadając do karetki, stwierdziłem, że będzie tak, jak tego chce Pan Bóg, a nie ja. I rzeczywiście w Poznaniu wysiadłem z karetki uśmiechnięty. Przecież mogłem przejechać się karetką na sygnale, i to z Zielonej Góry aż do Poznania – żartuje.

Spowiedź z podłączoną chemią

Kapłan praktycznie osiem miesięcy spędził w szpitalu. Każdy pobyt trwał około dwóch miesięcy, potem były dwa tygodnie przerwy i z powrotem szpital. – Otrzymywałem chemię w tabletkach oraz tzw. wlewy (przez tydzień cztery chemie). Później oczekiwanie na efekty. Gdy po chemii wyniki krwi były niedobre, otrzymywałem krew – wyjaśnia ks. Paweł.

Ale w szpitalu żył nie tylko swoją chorobą. Od początku okazało się, że na takich oddziałach jak hematologia obecność księdza jest wręcz niezbędna. Już od pierwszych dni był przy umierających pacjentach czy ich rodzinach. – Na drugi dzień po przyjeździe do Poznania poproszono mnie do umierającego pacjenta, który miał 39 lat. Modliliśmy się za niego razem z jego najbliższą rodziną, choć był nieprzytomny, walczył o każdy oddech. Do dziś jego rodzina przysyła mi życzenia świąteczne – zauważa ks. Paweł. – A z drugiej strony też osoby z personelu medycznego prosiły o spowiedź. Siadaliśmy wtedy na szpitalnym korytarzu, ja z podłączonymi kroplówkami, chemią albo krwią i tak spowiadałem – dodaje.

Po siedmiu latach choroby ks. Paweł nie bierze już chemii, choroba się cofnęła. Nadal jednak jest pod kontrolą poradni hematologicznej w Poznaniu. – Co kilka miesięcy przechodzę obowiązkowe kontrole, badania genetyczne i krwi, które pozwalają wykryć, czy choroba wraca – wyjaśnia.

Szef mnie uratował

To doświadczenie mocno odcisnęło się w jego głowie i sercu. Nigdy by nie przypuszczał, że przez większość czasu „bycia księdzem”, a jest nim od 12 lat, będzie chodził w maseczce. Podczas choroby nie brakowało trudnych momentów. – Najtrudniejsze było chyba to, że z pacjentów, z którymi leżałem w szpitalu, żyję już tylko ja – zauważa kapłan. – Na pewno był i jest to czas ciągłych „rekolekcji”. Podczas leczenia szpitalnego nie mogłem wychodzić na zewnątrz i mieć kontaktu z ludźmi, a więc Mszę św. mogłem odprawiać tylko w pokoju, sam. Później przez chemię też często nie miałem sił, by samemu ją odprawić. Odprawiałem, siedząc na krześle, i nie mogłem udzielać Komunii św. To była wielka lekcja pokory i tego, że bycie księdzem to nie tylko katecheza, spowiadanie czy udzielanie sakramentów. Odkrywałem, że sens kapłaństwa jest ukryty w Panu Bogu, w służeniu Mu, choćby poprzez modlitwę, Mszę św., nawet sprawowaną samemu w pokoju – dodaje.

Wiara stała się liną, której mocno się chwycił, lecąc w przepaść choroby. – Bez niej nie wyobrażam sobie, jak można sobie poradzić w momentach takich prób i doświadczeń. Zresztą nie tylko ja tego doświadczałem. Jeden z pacjentów powiedział mi kiedyś: „Twój szef mnie teraz uratował” – uśmiecha się ks. Paweł.

Ale uratowała go wiara nie tylko jego, ale też ludzi, którzy dookoła szturmowali swoją modlitwą niebo. Począwszy od rodziny, poprzez przyjaciół, na parafianach kończąc. Dlatego kapłan jest przekonany o Bożej pomocy w leczeniu. – Po roku od diagnozy moja pani doktor z Poznania powiedziała: „Albo ma ksiądz znajomości u góry, albo tak się parafianie dobrze modlili, bo trafił ksiądz do Poznania już w takim stanie, że jakby do czegoś doszło, to lekarze mogliby tylko stać i patrzeć” – wspomina.

Bliska codziennych spraw

Kapłan czuje w swoim życiu szczególną opiekę Maryi. – Do Poznania zostałem przywieziony w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, więc raczej oczywiste jest, czyja to „sprawka”, że nic mi się nie stało. Babimojska Gospodyni ma mnie w swojej opiece – podkreśla. – Zauważam Jej ciągłą opiekę i troskę. Nie tylko jeśli chodzi o moją chorobę, ale też to wszystko, co się udaje zrobić w Jej sanktuarium. Jak gdyby sama tego chciała i nad tym czuwała. Tę Bożą wolę w tym cudownym miejscu ciągle staramy się odkrywać – dodaje.

A jest co odkrywać! Uwagę zwraca przede wszystkim sam przydomek Maryi. – Ten babimojski wizerunek w stylu Salus Populi Romani jest trochę inny od pozostałych – zauważa ks. Paweł. – Zwłaszcza twarz Matki Bożej jest bardziej dziewczęca, delikatna. Gwiazdy na Jej płaszczu układają się jak te na wizerunku z Guadalupe. Przez to wszystko jest on intrygujący. Nikt do końca nie wie, kiedy powstał, skąd się wziął i jaka jest jego historia. Ciągle próbujemy ją odkrywać. Jedno jest pewne – przed tym wizerunkiem dokonało się 27 cudów, spisanych w księgach metrykalnych tej parafii – dodaje.

To miejsce z niezwykłą historią i bohaterami, jak choćby starostą babimojskim Krzysztofem Żegockim, przed którym Szwedzi uciekali sprzed Jasnej Góry, a który po wojnie został księdzem i biskupem. – Ale przede wszystkim to miejsce szczególnego działania Pana Boga przez Maryję, tutaj czczoną jako Babimojska Gospodyni i Matka Miłosierdzia. Ona była też przez wieki znakiem i ostoją polskości na tych terenach – podkreśla wicekustosz. – Warto tu przyjechać, by doświadczyć działania Pana Boga przez Maryję w Jej cudownym wizerunku. Gospodyni jest blisko naszych codziennych i zwykłych spraw, dlatego warto przyjechać, wygadać się i zawierzyć Jej swoje sprawy – dodaje.


Odwiedź Gospodynię Babimojską

Msze św. w niedziele o godz.: 8, 9.30, 11 i 18, w tygodniu o godz. 8 i 18.

W pierwsze soboty Msza św. za wstawiennictwem Matki Bożej Gospodyni Babimojskiej o godz. 11. W jej trakcie udzielany jest sakrament chorych oraz indywidualne błogosławieństwo krzyżem morowym.

W pozostałe soboty miesiąca Msze św. za wstawiennictwem Babimojskiej Gospodyni o godz. 9.30 z modlitwą i błogosławieństwem: w drugie soboty dla małżeństw i rodzin (odnowienie przysięgi małżeńskiej), w trzecie soboty w intencji dzieci i matek oczekujących potomstwa oraz par pragnących przyjąć dar życia, w czwarte soboty za wszystkich pogrążonych w żałobie po stracie bliskiej osoby, w piąte soboty za wszystkich uzależnionych o uwolnienie z nałogów i za ich rodziny.

Nabożeństwa majowe codziennie po Mszy św. o godz. 18.

W niedziele nabożeństwo o godz. 17.30.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.