Wiele lat temu podczas pobytu za granicą usłyszałem, że Polacy odznaczają się przesadnym upodobaniem do obchodzenia różnego rodzaju rocznic. Wtedy uznałem tę opinię za złośliwą i nieprawdziwą. Coraz bardziej jednak widzę, że coś jednak jest na rzeczy. Nie umiemy żyć bez obchodzenia rocznic. Mam nawet wrażenie, że czasem trochę na siłę ich szukamy, bo ewentualny brak rocznic rodzi niepokój: „Jak żyć i co robić, gdy żadna rocznica nie jawi się na horyzoncie?”. I chociaż przypadłość ta dotyczy nie tylko środowisk kościelnych, to jednak Kościół bez wątpienia odznacza się w tej kwestii szczególną wrażliwością. Rocznice są wygodne. Pozwalają urządzać uroczyste celebracje i pomagają poczuć się spadkobiercami wielkich ludzi bądź kontynuatorami ważnych dzieł. To rzeczy dobre i potrzebne. Niestety, jest również i słabsza strona. Rocznice wiążą się w sposób naturalny ze spoglądaniem wstecz. A jeśli z nadmiaru rocznic nieustannie spoglądamy wstecz, to mamy coraz mniej czasu na patrzenie do przodu. Poza tym, gdy rocznic jest za dużo, to sama ich idea dewaluuje się. Po prostu rocznice, nawet największe, przestają na nas robić jakiekolwiek wrażenie. Marzy mi się choć jeden rok bez rocznic. Ten, który niedawno rozpoczęliśmy, na pewno taki nie będzie. Przed nami 900. rocznica powstania diecezji lubuskiej, a któż zaprzeczy, że to ważna rocznica i bez wątpienia trzeba ją obchodzić. A kolejne już czekają w kolejce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.