W kościołach całej diecezji nie zabraknie dziś modlitw za ofiary stanu wojennego. Przywołujemy wspomnienie o 13 grudnia nieżyjącego już legendarnego kapelana gorzowskiej "Solidarności".
Tak na naszych łamach wspominał nieżyjący już legendarny kapelan gorzowskiej Solidarności ks. Witold Andrzejewski, który był wtedy wikariuszem katedry. Dla niego wszystko zaczęło się w nocy 12 grudnia. Około godziny 23.00 wrócił na plebanię z AWF-u, gdzie trwał studencki strajk okupacyjny. Chwilę później przyszła kobieta i powiedziała, że jej mąż został aresztowany. - Za chwilę znowu ktoś i znowu ktoś. Chciałem zadzwonić do Zarządu Regionu „Solidarności”, ale żaden telefon nie był czynny. W związku z tym, że było tyle tych aresztowań, powiedziałem do ks. Andrzeja Szkudlarka: „Chodź, jedziemy samochodem zobaczyć, co się dzieje”. Budynek Regionu był już jednak otoczony przez siły bezpieczeństwa - wspominał na łamach GN ks. Andrzejewski.
Ks. Witold wraz z ks. Andrzejem postanowili ostrzec jak największą liczbę ludzi z „Solidarności”.
- Czasem my zdążyliśmy, a czasem szybsza była ekipa bezpieki. Koło 4.00 przyjechaliśmy na plebanię ks. Jerzego Płóciennika. Tam postanowiliśmy razem z księdzem dziekanem wydać protest przeciwko zamykaniu ludzi - mówił wtedy.
Sprzeciw miał być odczytany z ambon w całym mieście. Nad ranem jednak, po informacji o wprowadzeniu stanu wojennego, został napisany nowy protest.
- To było jedyne miasto w Polsce, gdzie pierwszego dnia stanu wojennego ogłoszono sprzeciw duchowieństwa przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego - podkreślał ks. Witold.