– Wyszedłem z totalnego grobu i nie umiem już żyć na pół gwizdka, oddzielając wiarę od codzienności. Chcę dzielić się Dobrą Nowiną z innymi – mówi Dariusz Stemplewski. A zawdzięcza to Bogu i żonie.
Był nastolatkiem, który próbował zasługiwać na względy wśród rówieśników. Czuł się niedowartościowany. – Nie mogłem zaimponować zawartością portfela, więc nadrabiałem sposobem bycia. Zawsze starałem się być wodzirejem w grupie, wygłupiając się w różny sposób – opowiada. – Chciałem zwrócić na siebie uwagę i mieć wśród znajomych poparcie. Żeby mówili, że Stempel jest fajny. Ale to nie byłem tak naprawdę ja – dodaje.
Dostępne jest 4% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.