Z ks. Witoldem Andrzejewskim o powołaniu, szczęśliwym kapłaństwie i duszpasterstwie w godzinach od – do rozmawia ks. Witold Lesner.
Ks. Witold Lesner: Powołanie – jak się ono w Księdzu rodziło? Ks. Witold Andrzejewski: Byłem ministrantem, byłem w duszpasterstwie akademickim, ale nie myślałem o kapłaństwie. Kiedyś, po maturze przyszła taka myśl, ale uznałem, że zbyt dużo ładnych dziewczyn jest na świecie… Walnęło mnie, gdy miałem 26 lat, w Poznaniu u jezuitów w 1965 roku, tuż przed Bożym Narodzeniem. W małym gronie znajomych w refektarzu klasztornym popijaliśmy piwo, rozmawiając o polityce. Nagle, w zupełnie niepobożnej sytuacji, kiedy klęliśmy na komunę, zrozumiałem, że Pan Bóg chce, abym był księdzem. To było tak, jakbym się wychylił przez okno jadącego pociągu i trafił głową w słup. Głowa mocno bolała? – Przez pół roku walczyłem. Starałem się przekonać Pana Boga, że się pomylił. Dopiero na Wielkanoc zorientowałem się, że zostało mi jedno: powiedzieć „tak”, albo „nie chcę tego, czego Ty ode mnie chcesz”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.