Z ks. Tomaszem Sałatką, moderatorem Diakonii Liturgicznej Ruchu Światło–Życie, rozmawia ks. Witold Lesner.
Ks. Witold Lesner: Mam wrażenie, że my, katolicy, nie przeżywamy czasu wielkanocnego. W Wielkim Poście są rekolekcje, Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale, posty, a później przychodzi Wielkanoc i… wielkie uff. A powinien być szał radości.
Ks. Tomasz Sałatka: Pierwsi chrześcijanie Wielkanoc i 50 dni po niej przeżywali bardzo mocno. Ten czas był dla nich jedną wielką niedzielą, bo w przestrzeni liturgicznej cały czas świętowali Zmartwychwstanie. Wtedy jakiekolwiek formy pokuty były zakazane. Nie klękano nawet podczas Eucharystii, za to uroczyście śpiewano „Chwała na wysokości Bogu”. Później, niestety, liturgia skręciła w stronę „ciemności”. Łatwiej było ludziom utożsamiać się z cierpieniem, grzechem, umieraniem niż radosnym „Alleluja!”. To trochę wynika z historii Europy, przez którą w średniowieczu przetoczyły się wojny, zarazy, głód. Nie bardzo było z czego się cieszyć. Więc pokutowali. A dzisiaj to pokutuje w naszej mentalności.
Jak odnowić ducha, by chrześcijanin był radosny?
Problemem jest to, że współcześnie liturgia została oddzielona od życia. Stała się ekskluzywną enklawą, w której próbujemy doświadczyć czegoś głębszego. Ale jest ona niejako obok głównego nurtu życia. A tymczasem nam potrzeba trochę Bożego szaleństwa. Miałem okazję doświadczyć tego we wspólnotach neokatechumenalnych. Tam ludzie, chociaż też mają swoje problemy, potrafią z radością przeżywać codzienność. A na pogrzebach śpiewają pieśni o zmartwychwstaniu, dziękując Bogu za zbawienie i życie. Tam widziałem to połączenie wiary i codzienności.
Więc co zrobić, „aby nasza radość była pełna”?
Trzeba zacząć się modlić. Celem naszego życia jest spotkanie z Bogiem twarzą w twarz w chwale nieba. Radość chrześcijańska wypływa z tej właśnie perspektywy. Życie bywa ciężkie, ale czeka na nas dom Ojca, niebo, a w nim wieczne szczęście i radość. Trzeba nam iść w stronę światła! Iść oczywiście nie samotnie, ale w mocy Ducha Świętego.
Łatwo powiedzieć…
Ale chrześcijaństwo jest przecież życiem radości! I tutaj wychodzi to oddzielenie życia od wiary. W liturgii: Alleluja! Chwała! Pan zmartwychwstał! A po powrocie do domu: „mam już dosyć”, „nie daję rady”, „co za życie”. Jedno obok drugiego. Dla niektórych wiara jest smutną tradycją. Nie ma w nas radości, bo się nie modlimy! Po prostu. Jeśli ktoś autentycznie się modli, a nie tylko odmawia modlitwy, to doświadcza Bożej obecności. Ona jest wręcz namacalna. Gdy to doświadczenie mam, to trudy i zagrożenia codzienności nie przytłoczą mnie. Nawet groźba śmierci to nic. Jezus zmartwychwstał i ja też zmartwychwstanę! Moja ojczyzna, mój dom, jest w niebie… A śmierć? Tylko tę wieczną radość przyspieszy. Wystarczy zobaczyć, jak do śmierci podchodzili święci męczennicy. Oni, jak chociażby św. Ignacy Antiocheński, wręcz prosili, by nie modlić się o ich ocalenie, bo już tęsknią za niebem.
Czy to nie brzmi trochę naiwnie, dziecinnie?
Ale tak powinno być przeżywane! Jezus mówi przecież, że mamy stać się jak dzieci. Jesteśmy za bardzo dorośli, porządni, opanowani. Gdzie ta dziecięcość?
Radości nie ma, bo nie ma osobistego spotkania z Chrystusem. Często wiara, liturgia, praktyki religijne mają wymiar wręcz magiczny. Jakieś słowa i gesty, również przedmioty, mają sprawić, że Bóg da mi to, czego potrzebuję. Papież Benedykt XVI napisał, że wiara rodzi się z modlitewnego doświadczenia osoby Jezusa Chrystusa.
Czyli jak w powiedzeniu: „Z jakim przestajesz, takim się stajesz”?
No właśnie. Spotkanie z Chrystusem, przyjęcie Komunii św., modlitwa, liturgia powinny zmieniać moje życie. W tym, że tak nie jest, pewnie i my, księża, mamy swój udział. Zamiast mówić o tym, że zmartwychwstanie Jezusa daje nam życie, prawdziwe, pełne życie, że przylgnięcie do Boga i zawierzenie Jego słowom i przykazaniom daje radość i jest rozwiązaniem praktycznych rzeczy, mówimy częściej o zakazach i nakazach.
Więc od czego zacząć?
Proponuję metodę oazowego Namiotu Spotkania. Weź Pismo Święte, otwórz i przeczytaj z nastawieniem biblijnego Samuela: „Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”, czyli: Panie, co chcesz mi dzisiaj powiedzieć? Zastanów się trochę, przemyśl i… odpowiedz Bogu. Warto zacząć chociażby od 10 minut. Z czasem będzie ich więcej. Modlitwa to spotkanie, rozmowa z Bogiem. Muszę więc umieć słuchać, dać Mu szansę, by przemówił do mnie. Ma być dialog… przecież rozmawiam z Osobą. Nasze słowa nie mogą być rzucone w eter, z nadzieją, że ktoś może to usłyszy. Ja spotykam się z konkretną Osobą! A jest to Bóg żywy i prawdziwy, Bóg, który daje życie i pozwala nim się cieszyć. Daje też życie wieczne, bo zmartwychwstał!