O Papieżu Franciszku z s. Beatą Dyko ze wspólnoty Cichych Pracowników Krzyża rozmawia Krzysztof Król
Krzysztof Król: W czerwcu ubiegłego roku uczestniczyła Siostra w spotkaniu z papieżem Franciszkiem. Jak ono wyglądało?
Na rozpoczęcie audiencji widziałam przejeżdżającego papieża i byłam szczęśliwa. Już od samego początku czuło się atmosferę radości. Nawet orkiestra grała same wesołe utwory, że nogi same chodziły i chciało się tańczyć. Po wysłuchaniu przemówienia, w którym Papież Franciszek podkreślał kilkakrotnie, że nikt nie jest bezużyteczny, przepełniała mnie radość, bo widziałam, słyszałam i uczestniczyłam w czymś wyjątkowym. Jednak to nie był koniec spotkania dla mnie.
Co było dalej?
Okazało się, że spośród osób na wózkach wybierano osoby do bezpośredniego spotkania z ojcem świętym. Nie zostałam wybrana od razu, jednak dzięki dobrym ludziom, a przede wszystkim Bogu, znalazłam się w tej kilkunastoosobowej grupie i czekałam na papieża. Minuty ciągnęły się nieskończenie. Czekaliśmy w sumie 45 min, ale później… Byłam pierwszą osobą, z którą papież rozmawiał. W momencie, kiedy zszedł z samochodu, cały tłum ludzi, czyli 100 tys. osób, jakby zniknęły. Byliśmy tylko on i ja.
O czym rozmawialiście?
Treści rozmowy nie przytoczę dokładnie, bo była to moja osobista rozmowa, poruszałam kwestie, które chciałam przekazać ojcu świętemu. Przede wszystkim podziękowałam papieżowi za świadectwo, które daje. Za to, że wzmacnia wizerunek Kościoła i stawia wymagania nie tylko wiernym, ale przede wszystkim duchowieństwu, a także za wrażliwość na drugiego człowieka, a w zwłaszcza ubogiego, chorego i opuszczonego. Dzięki znajomości języka włoskiego nasza rozmowa przebiegała bez barier. Na koniec Ojciec Święty poprosił mnie o modlitwę za siebie, a ja poprosiłam Go o Błogosławieństwo, dla mnie, dla rodziny, dla Cichych Pracowników Krzyża i całego naszego apostolatu. Otrzymałam pocałunek w czoło, który był dla mnie zarówno pocałunkiem ojcowskim, jak i poczułam się całkowicie objęta przez Bożą Miłość. To było, to jest niesamowite doświadczenie, które nadal żywe trwa we mnie, które bardzo trudno jest opisać słowami, bo w tym całym moim spotkaniu było coś nadprzyrodzonego.