O pracy na misjach w Afryce, duszpasterstwie i trudach wojny z misjonarzem ks. Mieczysławem Pająkiem, który odwiedził parafię pw. św. Jana Chrzciciela w Chociszewie i uczestniczył w parafialnym odpuście, rozmawia Katarzyna Buganik.
Od ilu lat i gdzie przebywa Ksiądz na misjach?
Pracuję w Afryce od 1990 roku. Udałem się tam po dziewięciu latach pracy w diecezji tarnowskiej i dwuletnim przygotowaniu misyjnym. Pracuję w Bagandou w Republice Środkowoafrykańskiej, wśród różnych plemion, również między Pigmejami, którzy są dla mnie pionierami w ewangelizacji.
Bardzo duża część tego plemienia nie słyszała o Chrystusie, Ewangelii i w dalszym ciągu istnieje duża część, która nie jest objęta ewangelizacją, bo nie ma możliwości dotarcia do wszystkich. Jest to spowodowane tym, że moja misja jest rozległa na 160 km długości i 60 km szerokości i nie można wszędzie dotrzeć samochodem.
Ludność, którą obejmuję swoją pracą duszpasterską mieszka w większych i mniejszych wioskach. Jest to trzynaście miejscowości dojazdowych. Czternasta to centrum parafii, gdzie mamy kościół i gdzie mieszkam. Większe miejscowości liczą do siedmiu, ośmiu tysięcy ludności. 20 proc. mieszkańców to katolicy, pozostali to wyznawcy innych religii, zazwyczaj sekt, które powstały na podłożu protestantyzmu.
Pojechała Ksiądz do Afryki mówić o Bogu. Czy łatwo jest ewangelizować Afrykańczyków? Co jest w Księdza pracy najtrudniejsze?
My, katolicy mamy surowe podstawy naszej wiary i dla Afrykańczyków są one trudne w całości do zaakceptowania, zwłaszcza dostosowanie życia do tych wymagań jest trudne. Kiedy istnieją sekty pozwalające łączyć im ich dawne wierzenia z chrześcijaństwem, to oni je cenią o wiele bardziej niż katolicyzm.
Afrykańczycy mają swój sposób na walkę ze złem, cierpieniem i śmiercią. Za każde zło nieustannie kogoś oskarżają. Instytucja tzw. fetyszerów, znachorów jest po to, by potwierdzać te oskarżenia i je egzekwować. Zabija się człowieka np. dlatego, że jest oskarżony o praktyki czarodziejskie.
Jesteśmy jedynym Kościołem, który wprost walczy z tą tradycją. Wiele razy udało mi się uratować ludzi od śmierci, dlatego, że swoim uporem nie zgadzałem się, by zabito człowieka, np. mojego katechistę czy szefa dzielnicy naszej wioski. Sekty popierają taki styl tradycyjnych wierzeń. Najtrudniejsza jest właśnie walka z ich tradycją, mentalnością, przesądami i czarami. Często spotykam się z kłamstwem, które jest również ich sposobem na życie.
W jaki sposób zatem udaje się Księdzu mimo wielu trudności docierać do Afrykańczyków?
Tam duszpasterstwo polega na byciu z mieszkańcami, rozmowach, pokazaniu, że ich nie poniżam, a jeśli coś krytykuję, to tłumaczę dlaczego tak jest. Tak jak Pan Jezus jest cały w Eucharystii dla nas i w innych sakramentach, tak kapłan powinien być cały dla nich. To nie jest łatwe, bo tam w Afryce nie mam wiele życia prywatnego, muszę być często na wioskach.
To nieustanne wyjazdy, spotkania i formacje, długie wyczerpujące rozmowy. Tłumaczę jak Bóg mówi o pewnych sprawach, choć nie jest to łatwe. Okazuję im życzliwości i miłość, i tym otwieram ich serca na Boga. Potrzeba dużo modlitwy i Chrystusowego podejścia do człowieka. Trzeba potępiać zło, ale nigdy człowieka.
Praca misjonarza to nie tylko duszpasterstwo, ale i pomaganie Afrykańczykom w codziennym życiu. Jak wygląda to w Księdza misyjnej posłudze?
W Afryce często muszę kosztem pracy duszpasterskiej poświęcać dużo czasu na prace fizyczne i organizacyjne. Mamy szpital, który wymaga nieustanego nadzoru i remontów. Nie mamy ekipy remontowej ani porządkowej i sami musimy wykonywać wiele czynności. Np. przy budowie kaplic w wioskach muszę zajmować się zakupem i transportem materiałów, podczas budowy szkoły organizuję również nauczanie. To praca mało kapłańska, ale niezbędna i potrzebna.
Wśród wielu problemów w Afryce, tym ostatnim największym była wojna. Czy dotknęła ona również misję, na której Ksiądz pracuje?
24 marca ubiegłego roku, w Niedzielę Palmową, wybuchła wojna., Rebelianci z Czadu i Sudanu zajęli stolicę, wypędzili prezydenta, zajęli strategiczne punkty kraju. Było mnóstwo ofiar tego konfliktu. Ta wojna początkowo nie miała podłoża religijnego, a jednak doszło do podziału na muzułmanów i chrześcijan. Rebelianci przywłaszczyli sobie wiele mienia mieszkańców, kradli, rabowali, gwałcili, co się zdarzyło również w naszej wiosce.
Księża pracujący na terenach zagrożonych lub objętych wojną, pytani o to, czy chcą opuścić miejsce misji, często odpowiadają, że nie. Ksiądz też nie powrócił do Polski, ale został w Afryce i przeżył czas wojny.
Kiedy matka ma swoje dzieci, nie zostawia ich w niebezpieczeństwie, ale walczy o nie. Podobnie ja nie mogłem zostawić swoich parafian i wyjechać. Byłem zagrożony, mogłem stracić życie, ale to się nie stało. Pan Bóg dał łaskę życia i dalszej pracy. To byłaby dezercja, niespełnienie powołania misyjnego, które mi zostało dane.
Oprócz problemów w pracy misyjnej są też sukcesy. Co udało się Księdzu zrobić przez piętnaście lat pracy na misji?
Nawet po latach ciężko dopatrzyć się sukcesów. Jest dużo ludzi, którzy w ogóle nie przyjmują sakramentów. Tam, gdzie królowała dotychczas poligamia, mężczyzna ma dwie lub trzy kobiety i przez to jest kimś, dla niego zawrzeć sakramentalny związek małżeński w kościele katolickim jest bardzo trudne.
Kiedy tylko jedno z rodziców chodzi do kościoła, a drugie nie, to nie mam pewności, że oni będą dbać o wzrost duchowy dziecka i nie mogę udzielić chrztu św. Przez piętnaście lat ochrzciłem około tysiąca osób. Udzieliłem sakramentu małżeństwa około czterdziestu parom. Ważne jest też zaangażowanie parafian i ich chęć przynależności do Kościoła i przyjmowania sakramentów świętych. To są właśnie sukcesy i jest nadzieja, że w kolejnych latach będzie ich więcej.