O muzyce ratującej życie, służbie, rzetelnej pracy, wolności artysty ze Stanisławem Soyką rozmawia ks. Marcin Siewruk.
Ks. Marcin Siewruk: Kiedy ostatni raz był Pan w Zielonej Górze?
Stanisław Soyka: Próbowałem się zastanawiać, ale nie przypominam sobie dokładnej daty, mam przeczucie, że to było parę dobrych lat temu, może pięć, może osiem. Jadę tam, gdzie mnie wołają, zawołali mnie do Zielonej Góry, więc jestem.
Ktoś kiedyś powiedział, że piękno zmienia świat, czy chce Pan swoją twórczością, muzyką zmieniać świat?
Nie wiem, czy zmieniam świat, bo to było by może trochę megalomańskie. Ale kilkakrotnie zdarzyło mi się usłyszeć, że jakaś moja pieśń uratowała komuś życie, czy powstrzymała od samobójstwa, pozwoliła przetrwać chorobę. Wtedy mam świadomość, że moje działanie jest pożyteczne. Moje środowisko, krąg rodzinny, szerszy krąg moich przyjaciół, współpracowników z którymi pracujemy już długie lata, kiedy my wszyscy się rozwijamy, to na pewno coś się zmienia. Na pewno nie jestem w stanie naprawić całego świata, ale siebie mogę zmieniać i tym się zajmuję.
Jaką rolę w Pana życiu artystycznym odgrywa wolność i niezależność?
Nigdy nie myślałem komercyjnie. W młodych latach, kiedy jako adept muzyki wdzierałem się na scenę, żeby się pokazać, to nie po to, żeby od razu mieć Rolls Royce`a, czy w ogóle, ale żeby być zaakceptowanym przez mistrzów i żebym mógł dzięki temu od mistrzów się uczyć. Oczywiście myślałem też o tym, żebym mógł dzięki mojej muzyce żyć, zapewnić utrzymanie mojej rodzinie, to były moje marzenia. Komercyjny wymiar mojej działalności właściwie wyłonił się sam, niewiele zrobiłem w tym kierunku, żeby być popularnym. Na kolanie napisałem piosenkę, która tak zapłonęła, że prawie wszyscy ja znają, już drugie pokolenie. Jest taki moment, że człowiek się orientuje, że wszyscy mnie znają, to jest szczerze mówiąc i cudne, i bardzo trudne. W pewnej chwili stałem się bardzo znany, popularny. Ale trzeba rozróżnić bycie popularnym i sławnym. Jeśli chce być się sławnym, to lepiej mieć dobrą sławę. Jedna piosenka nie wystarczy, żeby przejść przez życie. Muzyka ekscytuje mnie cały czas, jest w niej mnóstwo nieodkrytych obszarów, bo to jest przecież ocean. Jestem wychowany w etosie pracy, rzetelności i sumienności, w związku z tym po prostu pracuję. Często ktoś mnie pyta – czym się zajmuję, co ja robię, czy jestem artystą? Odpowiadam, że jestem na służbie. Umiem coś, czego wielu nie potrafi i po prostu mogę tym służyć, i być też pożytecznym.
Kiedy śpiewał Pan dzisiaj medytacje z „Tryptyku rzymskiego” św. Jana Pawła II, to dało się odczuć, że Bóg jest obecny w słowach, muzyce, poszukiwaniu. Pan dokładnie rozumie co pisał papież, to jest fascynujące.
Medytacje są poezją, trzeba odróżnić teologiczne teksty św. Jana Pawła II i poetyckie. Poezja jest czymś całkowicie innym, ma ona wymiar ludzki, zmysłowy. Ten zdumiony, zaskoczony i wątpiący człowiek nie rozumie wielu spraw do końca, i on właśnie jest obecny w Tryptyku. Z Tryptykiem miałem taką sytuację, najpierw czytałem go przez dwa miesiące i nagle poczułem, że ktoś otworzył mi furtkę, i powiedział – chodź. I jak już się wejdzie, czyta się ze zrozumieniem, te teksty wejdą do organizmu, to wtedy komponowanie muzyki, przy pewnych uzdolnieniach i umiejętnościach jest sprawą przesądzoną. Wtedy frazy, słowa, zdania formułują melodię, ja jej tylko nadaje rzeczywisty kształt, łączę, tworzę architekturę. Ale muzyka jest ściśle podporządkowana tekstowi.
Piosenka „Absolutnie nic”, której słowa są zaczerpnięte od św. Pawła mogłaby właściwie być hymnem Caritas.
Tak? Miłość jest dla mnie pojęciem absolutnym, warunkiem bez którego trudno nas umiejscowić w człowieczeństwie. Oczywiście, jako ojciec rodziny, dziadek jestem człowiekiem zmysłowym, więc nie jestem niecielesny. Wiem też, że miłość jest bardzo złożona. Inna jest miłość rodzicielska, która na pewnym etapie musi być wymagająca, inna jest miłość dziecka do rodziców, inna do kobiety, a jeszcze inna do każdego bliźniego, który jest naszym Chrystusem. To wszystko składa się na trud przezwyciężania swojego egocentryzmu, jest to wielki wysiłek. Trzeba się mieć na baczności i pracować nad sobą. Nikt z nas nie jest bez grzechu, jeśli się coś zepsuje, to zawsze można to jeszcze naprawić.