O małżeństwie, Bożej Opatrzności, spartańskich warunkach i miłości, która zwycięża z Barbarą i Markiem Warsickimi rozmawia ks. Marcin Siewruk.
Pamiętacie Państwo jak wyglądały przygotowania do ślubu?
Barbara Warsicka: Właściwie w przygotowaniach do ślubu byliśmy zdani tylko na siebie, to było coś całkowicie innego, nie było planowania, przygotowywania perfekcyjnego scenariusza. Nasza córka podkreśla, że były to spartańskie warunki, właściwie survival. Przysięga, bycie razem, niezależnie od tego co się dzieje, co się może wydarzyć to dawało nam pewność. Piękne jest to, że nie było nas wtedy stać na perfekcyjne, jak z amerykańskiego filmu, zaplanowanie każdego szczegółu ślubu ani też przyszłości. Pozwoliliśmy się poprowadzić.
A jak wyglądały początki małżeństwa?
Marek Warsicki: Po ślubie mieszkaliśmy w bardzo skromnych warunkach, z dzisiejszej perspektywy właściwie niewyobrażalnych, ale najważniejsze, że mieliśmy siebie. Początki były bardzo trudne. Patrząc na nasze 37-letnie doświadczenie małżeńskie możemy powiedzieć, że jesteśmy bardzo spontaniczni i doświadczyliśmy, że Boża dłoń nas wspiera, pomimo tego, że jesteśmy bardzo mocnymi charakterami. Dzięki Opatrzności wiele spraw się ułożyło, całkowicie przekraczając naszą wyobraźnię. Okazuje się, że nad morzem, w tej małej miejscowości mieliśmy wszystko zacząć, tak miało być. Wszystkie doświadczenia, które zbieraliśmy po drodze - tak miało być. Dziękujemy Panu Bogu, że jest - i że jest obecny w naszym życiu.
Było może jakieś bardzo trudne wydarzenie, którego nie dało się przewidzieć i uniknąć?
Barbara Warsicka: Bardzo trudnym doświadczeniem, którego nie dało się uniknąć, był ponaddwuletni okres, kiedy nie mogliśmy się zobaczyć. To był początek lat 80. Mąż pracował w Berlinie Zachodnim, wysłał już prezenty na święta Bożego Narodzenia i szykował się do przyjazdu, a został wprowadzony stan wojenny, zamknięto granicę, nie miał możliwości powrotu. Godzinami czekaliśmy na możliwość rozmowy telefonicznej, mąż nocami warował pod budką telefoniczną, a ja na poczcie czekałam na rozmowę „kontrolowaną”.
A czy w ostatnich latach wydarzyło się coś nieprzewidzianego, co do dzisiaj wywołuje uśmiech?
Marek Warsicki: Niezwykle humorystycznym wydarzeniem była uroczystość 25-lecia małżeństwa. Wszystko było zaplanowane, dopięte na ostatni guzik, głównym punktem była Msza św., na którą - jak się okazało - spóźniliśmy się. W pośpiechu błędnie zapisaliśmy godzinę, zaprosiliśmy gości. Przyszliśmy na Mszę św., a tu nikogo nie ma. Na szczęście ks. proboszcz, Krzysztof Skokowski podszedł do sytuacji z wyrozumiałością i stwierdził, że w trakcie Mszy św. odprawionej godzinę później będzie można się całkowicie skupić na odnowieniu przyrzeczeń małżeńskich, byliśmy tylko my i nasi goście. Przy całej komiczności tej pomyłki było to dla nas bardzo głębokie przeżycie.