Bartłomiej Dobrzyński, zielonogórzanin, rzecznik prasowy Lednica 2000, odpowiedzialny za kontakt z mediami, koordynator stron internetowych i portali społecznościowych opowiada o zaufaniu i odpowiedzialności.
ks. Marcin Siewruk: Ojciec Jan Góra odszedł do wieczności w grudniu, jak przebiegały przygotowania do XX Spotkania Młodych w Lednicy bez niego?
Bartłomiej Dobrzyński: Porównując obecną sytuację z czasem, kiedy był z nami ojciec Jan Góra, to przede wszystkim wzrosła nasza odpowiedzialność i konieczność myślenia z wyprzedzeniem, przewidywania. Teraz już nie dzwoni codziennie ojciec Jan, nie strofuje, że coś nie zostało zrobione, że brakuje pewnych informacji, a inny artykuł już dawno powinien zniknąć. Teraz sami musimy się kontrolować, sprawdzać, motywować. Mamy świadomość, że ojcowie Wojciech Prus i Maciej Soszyński są nowi, dlatego nie możemy oczekiwać od nich, że tak zajmą się sprawami, jak robił to ojciec Jan, chociaż oni sami proszą nas o samodzielność i odpowiedzialność.
Jak to jest, kiedy odchodzi, ktoś tak niezwykły jak ojciec Jan Góra?
Po ludzku to jest nam oczywiście brak ojca Jana. Brakuje nam też miejsca, gdzie się spotykaliśmy, gdzie mogliśmy wszystko omówić, przedyskutować. Można to porównać do rodzinnego spotkania, na którym nagle brakuje tej najważniejszej osoby, która zespala, animuje, nadaje klimat. Wchodzimy do tego samego pomieszczenia, chociaż wygląda on już zupełnie inaczej, ale nie ma tam człowieka, nie ma głosu, pomysłu, unoszącej się w powietrzu atmosfery niezwykłości. Niewątpliwie tego bardzo brakuje, ale to nas też motywuje, że trzeba zmienić nawyki, przyjąć nowe rozwiązania. Na pewno będzie wiele sytuacji, kiedy będziemy się rozglądać, czy może nie ma gdzieś ojca Jana, gdzieś przy Bramie Ryby? Będziemy szukać go wzrokiem, a jego przecież tam już nie ma, będziemy chcieli go usłyszeć, ale nie będzie go tam. Jest ciężko, ale patrzymy w końcu z perspektywy nieba, przez pryzmat Zbawienia, świętości. Wiemy, że Góra z góry będzie patrzył i wspólnie ze św. Janem Pawłem II będą błogosławić Lednicy. W sztabie brakuje poganiania do pracy, wiec sami musimy się mobilizować.
Czy przypomina sobie pan jakąś anegdotę, związaną ze współpracą z ojcem Janem?
Tak, to było w 2008 r., a może w 2009 r., już dokładnie nie pamiętam. Ojciec Jan był bardzo zaborczy o swoich współpracowników, podobnie jak Pan Jezus jest zazdrosny o człowieka. Ojciec Jan Góra kochał przebywać z ludźmi, od samego rana był otoczony wieloma osobami. Tak na marginesie, jego pierwszy wyjazd wakacyjno-wypoczynkowy w życiu, do sanatorium miał być w styczniu 2016 r., nie dożył go, nigdy nie zdążył odpocząć. Wracając do anegdoty, w czasie wakacji, byłem jeszcze studentem, przyjechałem do Zielonej Góry, pomagałem przy organizacji oazy, ojcu Janowi to bardzo nie odpowiadało. Dzwonił do mnie codziennie, mam te telefony nagrane, i na melodię psalmu responsoryjnego śpiewał, żaląc się, że go opuściłem, powinienem już koniecznie wracać, bo on przecież nie wie, jak umieścić teksty na stronie internetowej. To było radosne, wzruszające, wspominam to niezwykle ciepło.
A jak się zaczęła pana przygoda ze Spotkaniami Młodych w Lednicy?
Pierwsze moje wyjazdy do Lednicy wiązały się ze służbą ratowniczą. Kiedy zacząłem studia w Poznaniu, miałem już plan, że chcę się zaangażować, wiedziałem, że tworzy się Lednica 2000. Pewnego razu byłem na Mszy św., podczas której pojawiło się ogłoszenie, że potrzebna jest osoba do obsługi strony internetowej. Kiedy okazało się, że mam doświadczenie w kontaktach z mediami, zarządzaniu biurem i platformą internetową podczas „Przystanku Jezus”, moje szanse na wejście do sztabu organizacyjnego wzrosły. Osoba odpowiedzialna za media w Lednicy właśnie rezygnowała z obowiązków, wszystko potoczyło się bardzo szybo, nie minął miesiąc i w 2007 r. zostałem rzecznikiem prasowym Lednica 2000. I tak się zaczęła współpraca z ojcem Janem Górą, wspaniała przygoda. Najciekawsze było zaufanie, jakim ojciec Jan obdarzał osoby. Od razu dawał odpowiedzialne zadania do realizacji, oczywiście niektórym się udawało, innym nie.