Adrianna Borek poprowadziła w Brzegach przygotowanie do Mszy św. z papieżem Franciszkiem.
Ks. Marcin Siewruk: Jak to się stało, że otrzymała Pani propozycję prowadzenia spotkania w Brzegach, bezpośrednio poprzedzającego Mszę św. „Posłania”?
Adrianna Borek: Wszystko przebiegało tak. W ubiegłym roku, po jednym z występów odpaliłam telewizję, była transmisja z Lednicy, moment przejścia przez bramę Ryby. Usłyszałam znajomy głos prowadzącego. Patrzę, czekam i okazało się, że to faktycznie był Bartek. Po tygodniu zadzwonił do mnie i powiedział: „Nie wiesz, co się stało! Dostałem propozycję, żeby na ŚDM poprowadzić prewydarzenie.” Pogratulowałam, mówiąc: „Chłopie złapałeś Pana Boga za nogi.” Po jakimś czasie kolejny telefon, że teraz ja mam propozycję wspólnego prowadzenia programu poprzedzającego Mszę św. Posłania. I takim sposobem się zaczęło.
Jak Pani zareagowała na taką wyjątkową propozycję?
Pomyślałam: „Jezu nie, tylko nie to!” Trochę chcąc i nie chcąc, w wielkim stresie, dylematach, czy sobie poradzę, czy to po Bożemu? Zanim przyjechałam do Krakowa byłam bardzo przejęta. Przecież może być na Campus Misericordiae ponad milion ludzi, jak ja sobie poradzę? Przez tydzień pobytu w Krakowie spotykałam się z młodymi ludźmi ze świata, którzy przyjechali na ŚDM i nagle wszystko odeszło, nie było stresu, bo jest Pan Bóg. Św. Józefa „szarpałam” za rękaw, żeby to trzymał, bo bez niego by się nie udało.
Jest Pani przyzwyczajona do tremy, przecież występuje pani w kabarecie…
Nie chciałabym umniejszyć mojej pracy w kabarecie, bo bardzo ją lubię. Dajemy dużo autentycznej radości ludziom, robimy to szczerze. Jednak radość wypływająca z doświadczeniem Boga, wzmocniona obecnością papieża sięga głębiej. Kabaret jest sposobem na szarą rzeczywistość, a atmosfera ŚDM dotyka wiary w obecność Boga.
Jestem przyzwyczajona do pewnej liczby osób, która skupia wzrok w jednej trzeciej na mnie, w dwóch trzecich na moich kolegach w trakcie naszych występów. Więc to nie było najtrudniejsze. Największą odpowiedzialnością było świadectwo. Na ŚDM nie musiałam wywiązać się z kontraktu zawodowego, to nie była praca do wykonania. Myślałam o tym długo i jedyne, co przychodziło mi do głowy i uderzyło po pierwszych słowach papieża Franciszka, to świadectwo, to miało być moje świadectwo. Mówię o sobie, że jestem osobą wierzącą, bardzo pragnę wiary. Jaką ją mam, taką mam, ale nie chciałabym jej utracić.
Czyli była Pani gotowa dać świadectwo na Campus Misericordiae?
W tym momencie byliśmy sługami, naszym zadaniem było uwielbić Pana Boga, oraz danie świadectwa Chrystusowi w obecności papieża Franciszka i Kościoła. Chciałam się spotkać z młodymi ludźmi, którzy mają taką energię. Żadne inne zgromadzenie, żadna inna grupa osób na całym świecie nie spotyka się w pokoju i w miłości, jak młodzież podczas ŚDM. Nie bałam się dać świadectwa, bo przecież, „jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam”.
Jak opisałaby Pani to, co się działo w Krakowie w ostatnich dniach?
Chodziłam ulicami miasta i nie dało się nie reagować na to, co się działo. Można być największym smutasem, którego wcale nie obchodziło, co się działo. Jednak spotykanej na ŚDM radości nie dało się ominąć, przejść obojętnie. Ludzie klaskali, uśmiechali się spontanicznie, to było możliwe tylko podczas ŚDM. Młodość charakteryzuje się emocjonalnością i myślę, że warto wewnątrz zostać dzieckiem, przyjmować życie z młodzieńczą radością. To była iskra braterstwa w wierze w Boga. Jesteśmy jedną wielką rodziną! W życiu nie ma przypadków, więc wszystko, czego doświadczamy, każdy spotkany człowiek, mają głęboki sens. Krakowskie wydarzenia były bardzo symboliczne i wszystko, co się wydarzyło, będzie dochodzić do nas latami. W przyszłości będzie miało to na pewno wpływ na nasze życie i przede wszystkim na wiarę w Boga.
Czy dałoby się zachowywać podobnie w innym czasie? To raczej niemożliwe. Pewnie podczas innych wydarzeń też można by doświadczyć czegoś podobnego, ale na pewno nie łączyłoby tak mocno, jak wiara w Miłosiernego Boga, ŚDM, postać papieża Franciszka, który jest idealny na nasze czasy.
Spotkanie młodzieży w Krakowie to radość, spontaniczność, ale też modlitwa…
ŚDM były dla mnie momentem głębokiej refleksji, zatrzymania się, rekolekcji, na które w rytmie pracy nie mam czasu. Mogłam spojrzeć na moje życie, ogarnąć, przemyśleć wiele spraw i tak się stało. Idąc przez Kraków wchodziłam do kościoła na modlitwę, chwilę adoracji. Był czas na oczyszczenie, kapłani służyli sakramentem pokuty, działy się rzeczy wyjątkowe.
Jest Pani po raz pierwszy uczestniczką ŚDM. Czy zapraszając na łamach „Gościa Niedzielnego” do uczestnictwa w tym wydarzeniu wyobrażała sobie Pani, jakie to będzie przeżycie?
Zapraszając do uczestnictwa w ŚDM kompletnie nie zdawałam sobie sprawy, że sama będę w nich uczestniczyć. Ale wszystko działo się etapami. Promowałam spotkanie z papieżem, ale ciągle myślałam, kurcze, ale mnie tam nie będzie, więc chociaż niech inni pojadą. Potem okazało się, że będę i przypadnie mi rola poprowadzenia przygotowania do Mszy św. W tym momencie pojawiła się obawa, czy sobie poradzę, czy jestem na to przygotowana. I nagle decyzja, że jadę! Sama sobie zazdroszczę, że tutaj byłam. Wielu ludzi pisało do mnie, żałowali, że się nie zdecydowali na przyjazd. Patrząc na zdjęcia, jakie im wysyłałam, było im bardzo przykro. Mogłabym wyjechać na urlop, odpoczywać i byłoby „Ok”, ale na ŚDM było rewelacyjnie!