Ks. Witold Andrzejewski byłby dumny ze swoich wychowanków, którzy 18 marca zorganizowali teatralny wieczór wspomnień o niezapomnianym szefie gorzowskiego Duszpasterstwa Akademickiego.
W sobotę Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wlkp., na którego scenie od 1960 r. do 1966 r. występował młody aktor Witold Andrzejewski, był nie tylko świątynią sztuki, ale stał się przestrzenią religijnej medytacji i wzruszających wspomnień. Prologiem zaaranżowanego przez Stowarzyszenie Absolwentów Duszpasterstwa Akademickiego im. ks. W. Andrzejewskiego wydarzenia był spektakl gorzowskiego teatru zatytułowany "Apokalipsa", zrealizowany na podstawie nowotestamentalnego Objawienia św. Jana.
Okazją do wspomnień były druga rocznica śmierci ks. Andrzejewskiego, który zmarł 30 stycznia 2015 r., oraz 45. rocznica powstania Duszpasterstwa Akademickiego w Gorzowie Wlkp. - Chciałbym opowiedzieć o pewnym fenomenie DA w Gorzowie. Po pierwsze - miasto bez tradycji akademickich, po drugie - mądrość "Szefa", który zjednoczył środowisko studentów i ludzi pracy. To środowisko, od początku stając przy Chrystusie, szukając drogi do Niego, nabierało dzięki działaniom "Szefa" cech spoistości, zaufania, bliskości. Przyjęte zostały bardzo jasne zasady współdziałania. Przede wszystkim zasada godności ludzkiej, dalej - dobra wspólnego, pomocniczości, na końcu zasada solidarności, która wyprzedziła pewną epokę. Czymś niespotykanym i wyróżniającym od wszystkich DA w Polsce była siła tego środowiska, wyrażająca się tym, że gdziekolwiek byśmy nie studiowali - w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie, Lublinie. Wrocławiu, Krakowie - byliśmy "gorzowiakami od ks. Andrzejewskiego". Żadne inne duszpasterstwo nie miało tej cechy - mówił Leszek Weichert.
Wychowankowie wspominali początki DA, piesze pielgrzymki na Jasną Górę, wyjazdy w Bieszczady, działalność opozycyjną w stanie wojennym. - Pierwsze spotkanie DA odbyło się w 1972 r., pod koniec października, i - jak dziś pamiętam - przyszło na nie 13 osób. Z tej grupy wyrosła rzesza ludzi, którzy otarli się o nasze środowisko. Tym pierwszym spotkaniem ks. Witold otworzył nam drzwi do zupełnie niebanalnej i nieprzewidywalnej młodości. Otwieranie drzwi odbywało się niezwykle prosto. Ksiądz otworzył drzwi do swojego domu, jego biblioteki. Pamiętam, wielu z nas trzymało pierwszy raz w rękach Biblię, Stary i Nowy Testament, nie mogliśmy tego kupić. To była najważniejsza i pierwsza książka, potem przyszła literatura religijna, filozoficzna, też zupełnie niedostępna. Ksiądz miał, kupował, ostatnie grosze wydawał na zaopatrzenie biblioteki, żebyśmy mieli co czytać. Ale to byłoby za mało - czytanie to ostatecznie można załatwić w bibliotece uniwersyteckiej, tworzyła się wspólnota, która pozwalała nam iść razem, obok siebie, albo nawet z przeciwnych kierunków przez wszystkie nasze dni, sukcesy i porażki, załamania i niewiary, pustynie życiowe oraz okresy triumfu i radości. Modliliśmy się razem, uczyliśmy się, słuchaliśmy pogadanek z ludźmi, którzy mieli wtedy w Polsce coś do powiedzenia - wspominała Grażyna Pytlak.