W tym roku znów będą chodzić od domu do domu i kolędować. To ich własna inicjatywa. Ale zanim zakochali się w ludowej muzyce, na ich drodze pojawił się ktoś, kto ich zainspirował.
Czasem się mówi, że więcej się dziedziczy po dziadkach niż po rodzicach. W moim przypadku potwierdza się ta reguła. W 1969 roku pierwszy raz poszedłem z dziadkiem Tomaszem Kotkowiakiem na próbę kapeli koźlarskiej. Wziął mnie za rękę i posadził na szafie, bo pomieszczenie było tak małe, że nie było dla mnie miejsca. A że miałem wtedy z metr dwadzieścia wzrostu, to jakoś zmieściłem się. I tak siedząc na szafie, zakochałem się w tej muzyce. I ta miłość trwa do dziś – uśmiecha się Jerzy Skrzypczak z Kapeli Koźlarskiej „Kotkowiacy”. – Nikt nigdy nie musiał mnie zmuszać do grania, mówić: „Idź ćwiczyć!”. Absolutnie nie! Na początku śpiewałem, jak taka maskotka, ze starszą kapelą, a kiedy miałem 11 lat, dziadek zbudował mi malutkiego kozła weselnego. Białego – dodaje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.