- Trzeba zastanowić się, jak tradycyjną propozycję pastoralną skupioną na chodzących do kościoła uzupełnić propozycją misyjną, skierowaną do tych, których w kościele nie ma - uważa ks. Andrzej Draguła.
Krzysztof Król: Znamy najnowsze wyniki dotyczące praktyk niedzielnych w Polsce. Nasza diecezja nie wypada w nich najlepiej. Dominicantes, czyli wskaźnik wiernych uczestniczących w niedzielnej Mszy św., wyniósł 26,9 proc., a communicantes, czyli wskaźnik przystępujących do Komunii, to 11,8 proc. W skali kraju też są spadki, ale średnia dla Polski to odpowiednio 36,7 proc. i 16 proc. Jak skomentuje Ksiądz te wyniki?
ks. Andrzej Draguła: Dane dotyczące praktyk niedzielnych (domincantes i communicantes) są niepokojące. Spadek liczby uczestniczących z 30,1 proc. w roku 2014 do 26,9 proc. w roku 2016 jest duży i wskazuje na utrzymującą się negatywną tendencję. Spadła też liczba przystępujących do Komunii (z 13,3 proc. w 2014 r. do 11,8 proc. w 2016 r.), co jest tym bardziej niepokojące, że w ostatnich latach była to liczba stabilna. Oba te wskaźniki mają, moim zdaniem, różne uwarunkowania. O ile spadek dominicantes mówi o postępującej sekularyzacji społeczeństwa, a o ile o odkościelnieniu wiary – tego dokładnie nie wiemy. Przypuszczam, że deklaracje wiary są wciąż na wyższym poziomie niż uczestnictwo we Mszy św., ale zmniejsza się potrzeba identyfikacji z Kościołem, a w konsekwencji udziału w sakramentach.
A wskaźnik communicantes?
Jeśli o niego chodzi, to musimy pamiętać, że coraz więcej naszych wiernych żyje w takich związkach, które uniemożliwiają przystępowanie do Komunii, a wielu z nich na Mszę św. niedzielną przychodzi. Wskaźniki dotyczące naszej diecezji należą do najniższych w skali kraju, ale tereny Ziem Odzyskanych były zawsze mniej religijne, co łączy się z odmienną strukturą demograficzną. Tradycyjne struktury społeczne – a z takimi mamy do czynienia jeszcze w południowej i wschodniej Polsce – bardziej sprzyjają budowaniu struktur eklezjalnych, a także wiążą religię z presją społeczną. Struktura społeczna na naszych terenach jest już inna, współczynnik presji społecznej funkcjonuje w niewielkim stopniu, a bardzo duża mobilność oraz mniejsza identyfikacja z lokalną społecznością sprzyjają procesowi, który nazwałbym utratą społecznych korzeni wiary.
Trzeba bić na alarm?
Samo bicie na alarm nie wystarczy. Trzeba, moim zdaniem, uczyć się dostosowywać do zmienionej sytuacji społeczno-demograficznej. I tak trzeba by się zastanowić, czy różne propozycje pastoralne, które były właściwe dla struktury tradycyjnej, spełniają swoją rolę w społeczeństwie o dużej mobilności, zmienności i braku poczucia wspólnoty lokalnej. Być może należałoby się zastanowić, jak te wspólnoty lokalne obudzić na nowo, wskrzesić? Z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że w dużej mierze żyjemy w społeczeństwie zatomizowanym, gdzie wierni coraz częściej znają się najpierw „z kościoła”, a nie – jak kiedyś – „po sąsiedzku”. To gruncie rzeczy nowa sytuacja, sytuacja pogłębiającej się diaspory. W związku z tym trzeba też zastanowić się, jak tradycyjną propozycję pastoralną skupioną na chodzących do kościoła uzupełnić propozycją misyjną, skierowaną do tych, których w kościele nie ma. I jest jeszcze trzecie zadanie – reaktywacja instytucji małżeństwa w świecie, w którym coraz częściej wierność, jedyność i nierozerwalność małżeństwa wydaje się niemożliwa.