Jednostka ma 80 metrów długości, 10 osób załogi. Na tratwie cały czas pali się ognisko
- Flisacy każdy dzień rozpoczynają modlitwą, to ściśle pielęgnowana tradycja. Odśpiewujemy pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”, robimy znak krzyża i odchodzimy od brzegu - opowiada Mariusz Krysa ze Ścinawy.
Uczestnicy XXIII Herbowego Flisu Odrzańskiego i zorganizowanego po raz pierwszy Wielkiego Flisu Niepodległości 1918-2018 na rzece Warcie, płyną wspólnie dla uczczenia 100. rocznicy niepodległości Polski i 100-lecia Ligi Morskiej i Rzecznej. Zakończenie flisu planowane jest 14 lipca na szczecińskim „Skwerze kapitanów”.
Uczestnicy Flisu Niepodległości przypłynęli do Kostrzynia kilkoma łódkami, uczestnicy Flisu Herbowego - tratwą. Sterowanie ponad 80-metrowym obiektem pływającym, wymaga wyjątkowych umiejętności, wyczucia i jest bardzo trudne.
Ekipa na przedzie tratwy tzn. na „głowie” i na tyle, czyli „colu” na komendy retmana „nadrzuca” specjalnymi wiosłami tzw. drygawkami, prowadząc tratwę w nurcie, płynąc od brzegu do brzegu.
Przygotowania do flisackiej wyprawy rozpoczęły się już zimą. Trzeba było znaleźć odpowiednie drzewa, wystarczająco grube i proste. Krzywe bele powodują, że robią się dziury na tratwie.
Ze zwiezionych na bindugę (miejsce budowy tratwy) bali 10-osobowa załoga konstruowała tratwę przez trzy dni, od świtu do zmierzchu. Na „głowie” tratwy są cienkie belki, natomiast na „colu” potrzebne są najgrubsze. Poszczególne „tafle” łączone są ze sobą elastycznie.
- Podczas spływu najtrudniejszy jest boczny wiatr, który spycha tratwę na brzeg. Wtedy przeważnie stajemy, bo dawanie odporu drygawkami niewiele pomaga i jest bardzo męczące. Dlatego wypływamy z samego rana, kiedy nie ma wiatru. W południe, jak wieje, zatrzymujemy się. Wieczorem, kiedy wiatr się uspokaja, ruszamy dalej. Od kilku dni mamy wiatr od czoła, który nas bardzo hamuje, co szczególnie widać w miejscach, gdzie rzeka rozlewa się w szerokim korycie i prąd jest bardzo słaby - tłumaczył Sławomir Grabowski z Krakowa.
Pomimo niskiego stanu rzeki flisakom chętnie towarzyszą wodniacy, którzy opowiadali, że w środku nurtu trafiali na łachy piachu, które trzeba było omijać.
Wśród nich są Pelagia i Stefan na „Santanie”. W ciągu sześciu dni dotarli ze Szczecina do Kostrzyna nad Odrą, by spotkać się z pozostałymi uczestnikami flisu.
- Kocham wodę i pływanie, nie wyobrażam sobie innego wypoczynku jak na pokładzie łódki oraz sezonu na wodzie bez spotkania z Flisem Odrzańskim - mówili państwo Kintopowie ze Szczecina.