Zakończył się projekt "Iglesia soy" (Jestem Kościołem). Ewangelizację kubańskiej parafii wspierali także ofiarodawcy z Zielonej Góry.
Niekiedy praca na misjach pozwala wypróbować nietypowe formy duszpasterskie. Tym razem był to parafialny wyjazd na… plażę. Po wielu miesiącach zamknięcia z obawy przed wirusem cieszyliśmy się słońcem, wodą, a przede wszystkim dobrą zabawą.
Ten wyjazd to właściwie ostatni akcent, forma podziękowania, ponad dwumiesięcznej ewangelizacji w parafii, na Kubie nazywanej misją. Najpierw było kilka spotkań formacyjnych, które przygotowały uczestników do głoszenia Dobrej Nowiny, następnie przez dwa tygodnie ponad trzydzieści osób pukało do drzwi domów mieszkańców wszystkich sześciu miejscowości, w których są kościoły lub kaplice należące do naszej parafii. Dzielili się swoją wiarą i dawali świadectwo przynależności do Jezusa. Trzy-czteroosobowe grupki odwiedzały katolików, którzy oddalili się od Kościoła, osoby chore, dzieci i młodzież, a nawet innowierców. Popołudniami prowadzone były spotkania, katechezy i zabawy dla dzieci i dorosłych, a wieczorami modlitwa. W niektórych miejscowościach mieliśmy również wyjście nad rzekę czy w góry. Oj, działo się!
Nasza misja była ostatnim etapem rocznego projektu ewangelizacyjnego „Iglesia soy” (Jestem Kościołem), który obejmował przede wszystkim formację osobistą i wspólnotową; wspieranie osób starszych, chorych i potrzebujących; prowadzenie spotkań modlitewnych i nabożeństw, aby w ten sposób przygotowani zanieść przesłanie o Jezusie Chrystusie na ulice i do domów.
Bardzo mnie cieszył duży udział parafian w tym przedsięwzięciu. Kilkudziesięciu ewangelizatorów wspierali dobrodzieje ofiarujący jedzenie lub swój czas, stojąc w długich kolejkach, by kupić potrzebne rzeczy, kucharki, osoby, które gościły uczestników w swoich domach, a także modlący się, by Duch Święty działał w naszej parafii. Można śmiało powiedzieć, że misją zostali objęci niemal wszyscy. To według mnie największe dobro, którego owoce można oglądać już dziś.
Stosunkowo długi czas trwania misji „Iglesia soy”, jej intensywność i zasięg, pozwoliły nam wszystkim zżyć się i doświadczyć Bożego działania we wspólnocie. Nasze kaplice oddalone są od siebie od kilku do niemal trzydziestu kilometrów i na co dzień, przy bardzo kiepskim transporcie na Kubie, nie ma zbytniej okazji do wzajemnych kontaktów, więc parafianie w dużej mierze znali się tylko z widzenia. Teraz młodzież odwiedza się o wiele częściej, tworzą również stronę na Facebooku, by lepiej się organizować, a najfajniejsze jest to, że zaczęli nazywać się rodziną i wzajemnie się wspierają. W dwóch miejscowościach już zapoczątkowaliśmy współdziałanie animatorów dla prowadzenia katechizacji dla dzieci i dorosłych, którzy przyszli po zaproszeniu usłyszanym podczas ewangelizacji… a tak naprawdę to dopiero ruszamy z działaniami „po-misyjnymi”.
Powstanie grupki osób, która sama doświadczyła mocy działania Pana Boga we wspólnocie, i teraz chce dzielić się wiarą z innymi - jest dla mnie największą radością. Dlatego też zaprosiłem uczestników misji na parafialny wyjazd na plażę. Była to forma podziękowania za włożony trud, ale i chęć dzielenia się wspólnym przebywaniem razem. Dało nam też możliwość, dosłownie, odetchnięcia pełną piersią po kilkumiesięcznym zamknięciu spowodowanym pandemią. Wielu uczestników wyjazdu, co było dla mnie wielkim zdziwieniem, już dawno nie było na plaży, niektórzy aż dwa lata - a mieszkamy na wyspie!
I to nic, że trzeba było wstawać o trzeciej nad ranem, a później trzy godziny jechać camionem (ciężarówką przystosowaną do przewozu osób), bo radości było co niemiara. A jeszcze fajniejsze było to, że nasza eskapada, jak również cała ewangelizacja w parafii, mogła się odbyć dzięki wsparciu finansowemu naszych dobrodziejów z Polski, w dużej mierze z Zielonej Góry i innych miejscowości diecezji zielonogórsko-gorzowskiej! To kolejna okazja doświadczenia jedności i współdziałania Kościoła powszechnego. Bóg zapłać! Odwdzięczamy się modlitwą i życzliwą pamięcią.
(obraz) |