Rozmowa z ks. Adrianem Putem, biskupem pomocniczym nominatem diecezji zielonogórsko-gorzowskiej o drodze powołania, źródłach duchowych inspiracji i przyszłości.
Rozmawialiśmy między innymi o przeszłości, a co z najbliższą przyszłością biskupa nominata? Wiemy już, że 13 sierpnia odbędą się święcenia biskupie. W Gorzowie czy w Zielonej Górze?
Takie decyzje podejmuje ksiądz biskup diecezjalny. Wskazał już zielonogórską konkatedrę, natomiast powiedział, że będziemy jeszcze o tym rozmawiali.
A jeszcze przed święceniami, co będzie Ksiądz robił?
Musze wrócić do konkatedry, ponieważ księża wikariusze mają urlopy i też muszą odpocząć, ale i podjąć różne dzieła z dziećmi, młodzieżą, np. pielgrzymki. Jesteśmy też w momencie bardzo istotnym z punktu widzenia decyzji związanych z remontem organów. Będę jeszcze podpisywał dokumenty, ale już zapewne mój następca będzie je realizował, ale przez ten rok udało się pozyskać znaczne środki i rozpocząć prace nad uratowaniem tego pięknego instrumentu. Na pewno będą też pięciodniowe rekolekcje przed święceniami, co wynika z prawa kanonicznego, które chciałbym przeżyć w Rokitnie. Właśnie tam, gdzie to skołatane serce się uspokoiło.
Ale 13 sierpnia nic się nie skończy. Wręcz przeciwnie. Czy pomocniczy biskup nominat może mieć jakąś wizję swojej przyszłej posługi?
Żeby być po prostu biskupem pomocniczym biskupa diecezjalnego. Mam jakieś swoje rzeczy, które są dla mnie ważne, za którymi chodzę, o które się troszczę. To nie jest tajemnicą, że mam takie „koniki” duszpasterskie. To jest to, co robię na co dzień. Natomiast moja wizja i oczekiwania muszą się spotkać z rozeznaniem biskupa diecezjalnego. Bo można mieć najlepsze wizje i pomysły, ale jeśli nie będą w kluczu posłuszeństwa, staną się przekleństwem, a nie łaską. Oczywiście będę chciał jako diecezjanin zwracać uwagę na pewne akcenty, ale naprawdę jestem przekonany, że mam być biskupem pomocniczym. To znaczy mam pomagać.
(obraz) |