Biskup naszej diecezji mianował niedawno nowego penitencjarza przy zielonogórskiej konkatedrze. Pod koniec ubiegłego roku nowy penitencjarz został ustanowiony również przy kościele katedralnym w Gorzowie Wlkp.
Penitencjarz to kapłan posiadający uprawnienia do uwalniania od niektórych kar kościelnych, nakładanych na wiernych popełniających grzechy uznawane przez Kościół za szczególnie poważne. Przy okazji owej niewątpliwie potrzebnej nominacji naszły mnie jednak dosyć smutne refleksje. Zacząłem się bowiem zastanawiać, na ile ta nieco trudniejsza ścieżka pojednania z Bogiem i Kościołem, stosowana w przypadku wyjątkowo ciężkich grzechów, jest jeszcze dla wiernych zrozumiała i czy w ogóle da się ją nadal uzasadnić w obliczu zmian, których świadkami jesteśmy na przestrzeni ostatnich lat, a zwłaszcza tygodni. Docierają do nas przecież oficjalne wypowiedzi, formułowane na najwyższych szczeblach kościelnej hierarchii, z których niedwuznacznie wynika, że sakramentalnego rozgrzeszenia nigdy nie należy odmawiać, nawet wówczas, gdy penitent zdaje się nie spełniać koniecznych warunków, takich jak żal za grzechy i postanowienie poprawy. Słyszymy również, iż osoby znajdujące się w obiektywnej sytuacji grzechu powinny samodzielnie podejmować decyzję o możliwości przyjmowania Eucharystii. Przecież wobec tego rodzaju podejścia coraz trudniej obronić już nie tylko instytucję penitencjarza, ale nawet sam sakrament pokuty. Czyż nie jawią się one coraz bardziej jako niepotrzebne i zawadzające relikty przeszłości? Piszę te słowa ze smutkiem i niepokojem, mając jednak nadzieję, że mimo wszystko nie odwrócimy się od jasnego blasku Prawdy.