Nigdy nie pociągały mnie klimaty ekstremalne – zawsze zdecydowanie bardziej zachęcający i jednocześnie wymagający wydawał mi się codzienny umiar, niż ekstrema od czasu do czasu. Może ze względu na to jakoś do tej pory nie zdecydowałam się na uczestnictwo w Ekstremalnych Drogach Krzyżowych, które od lat wpisują się przecież w wielkopostną panoramę Polski, w tym także naszej diecezji. Wkrótce kolejny raz dziesiątki, jeśli nie setki, pielgrzymów wyruszą na nocną wędrówkę w ciszy pod sztandarem krzyża. I mimo że sama nie idę, zdarzało mi się przez lata bezpośrednio wspierać organizację tego wydarzenia w parafii, przy której jestem. Dlaczego? Może dlatego, że choć nie jest to moja ścieżka, jednak nie mogę odmówić jej sensu tym, którzy decydują się nią wyruszyć. Skoro idą, a często chodzą rok w rok i to całymi rodzinami, to znaczy, że doświadczają w tej drodze czegoś ważnego. Czegoś, czego nie daje im codzienny umiar właśnie, a jedynie niecodzienna, wyjątkowa i ekstremalna Droga Krzyżowa. I tak sobie o tym myślę, zerkając na kolejne plakaty z trasami EDK, że może nie chodzi o to, aby umiar i ekstremum sobie przeciwstawiać… Może cierpliwie przeżywana codzienność jest zaprawą, przygotowaniem na czas trudniejszy czy bardziej wymagający, aż po sytuacje ekstremalne, a z kolei te trudne i wymagające momenty sprawiają, że z większą łagodnością podchodzimy do codzienności? Zdaje się, że i jedno, i drugie to część życia oraz doświadczenia każdego z nas, choć jednym bliżej do ekstremalnej, a innym do zupełnie przeciętnej, parafialnej, piątkowej Drogi Krzyżowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.