Ja, nie będąc jeszcze w posiadaniu dzieci, naiwnie wierzę w to, że dziecku nieustannie należy tłumaczyć, co się na Eucharystii dzieje tak, by choć przez kilka momentów tejże Eucharystii było zainteresowane.
Z własnego dzieciństwa pamiętam dwie sprawy: Mamę dającą mi kalendarzyk, w którym nabożnie rysowałam (z własnej woli) krzyże, łódki, apostołów, stygmaty (!) etc. (choć i ku temu znajdowali się przeciwnicy siedzący z nami w ławce) oraz bardzo wczesne zaangażowanie w życie Kościoła poprzez moje uczestnictwo w scholce, a co za tym idzie - aktywizację na Mszy Świętej i motywację do spokoju ze strony starszych (już na tyle ogarniętych) dzieci.
Akcję pt. dziecko w kościele przerabiam już kolejny raz i kolejny potomek doprowadza mnie tam do szaleństwa, bo serwuje nam wszystkie dostępne atrakcje, na które może wpaść dwulatek. Natomiast dziwi mnie nieugięta statystyka, ponieważ na mszy dla dzieci 90% stanowią dorośli,nie będący rodzicami. Nie chodzi mi o to, że przychodzą do kościoła akurat na 10.30 i zajmują ławki, ale to, że sama mając dość kazań dla dzieci, chętnie posłuchałabym czegoś dostosowanego do mojego wieku, a oni przychodzą dobrowolnie słuchać o owieczkach czy innych opowiastek dla przedszkolaków.
Może wynika to z tego że przychodzisz na mszę aby spotkać się z Bogiem, a nie dla kazania księdza? A być może wiernych kazania nie za bardzo interesują skoro księża mówią jedno a robią co innego???
Na Mszy św. zawsze byłam bardzo grzeczna i spokojna, czasem do tego stopnia, że zasypiałam na kazaniu ;) Oczywiście zadawałam "skramentalne" pytania "długo jeszcze", ale były one cicho szeptane mamie do ucha.
Obecnie bardzo często zdarzają się rozbrykane maluchy i czasem faktycznie trudno się skupić, ale większość rodziców umie sobie z nimi radzić. Może wynika to z tego, że pochodzę z małej miejscowości i rodzice obawiają się "co ludzie powiedzą", dlatego dość dobrze opanowują niesforne potomstwo.
Świetny tekst. Choć doświadczenia różne od naszych. Mszy dla dzieci zresztą nie polecam nikomu. Najwyżej Msze św. z kaznodzieją potrafiącym głosić zwięzłe homilie..
Moja bratanica będąc kilkulatką ze mną na mszy św. zapytała "czy długo jeszcze?" Odpowiedziałam jej żeby słuchała księdza uważnie i kiedy on powie "Idźcie w pokoju Chrystusa" to będzie koniec. Moim własnym dzieciom tłumaczyłam co jeszcze będzie się działo do zakończenia.
W naszej parafii są Msze dla dzieci, z kazaniem dla nich, dzieci mogą stać z przodu. Ale przyznam, że nie chodzimy z naszymi kilkulatkami na Mszę dla dzieci tylko najczęściej rano na zwykłą. Powód jest prosty, nie byliśmy w stanie skupić się stojąc z przodu i mając przed oczami dzieci (i to duże i rozumne) które czołgały się po posadzce na przeistoczeniu, przewieszały przez balaski, rozmawiały i śmiały się tak że ksiądz kątem oka ciągle na nie zerkał (szkoda że tylko zerkał, no ale ja rozumiem że w tych czasach nic nie można nikomu powiedzieć) i to wszystko pod czujnym okiem rodziców oczywiście.
U nas w kościele ksiądz zawsze przed mszą na której mają być chrzciny mówi rodzicom, aby jeśli dzieci już bardzo muszą zjeść (karmienie piersią itd.) to mogą spokojnie pójść do pokoju spotkań przy zachrystii lecz żeby przybyli na chrzczenie(co jest oczywiste). Ja ze swoich doświadczeń pamiętam jak z tatą i dwojgiem braci mama wysyłała do kościoła. Mama sobie rady nie dawała, a tata miał sposób: brał lekko łapał za uszy i spokój na mszy był. Czasami były utarczki pomiędzy mną lub bratem lub na odwrót to stawiał mnie za sobą, brata przed sobą, trzeciego w ławce.
Kiedyś będąc na wczasach , poszłam z moimi dziećmi do drewnianego kościółka. Najmłodsze miało 1.5 roku i bardzo głośno protestowało przeciw dłuższemu siedzeniu w jednym miejscu. Więc żeby reszcie wiernych nie przeszkadzać wyszłam na zewnątrz, zostawiając pozostałą dwójkę w środku, gdyż był to pierwszy piątek , a oni byli nie długo po pierwszej Komunii Sw. Miejscowy ksiądz zauważył mnie na zewnątrz z coreczką na ręku,( dodam że w tygodniu nie było nagłośnienia zewnętrznego więc nic nie słyszałam)i w niedziele wygłosił kazanie jakby specjalnie do mnie : o tym że dzieci od małego należy wprowadzać do kościoła ,a nie stać poza kościołem , ze Pan Jezus też zapraszał dzieci do siebie i nadal to robi...itp. Wtedy poczułam się nawet trochę oburzona , tym, ze nie wie jak nasze dziecko potrafi zachowywać się w kościele , a mówi takie rzeczy. Teraz po latach , kiedy o wiele głębiej przeżywam Mszę Sw. wiem , ze miał rację, bo najpierw trzeba patrzeć na Boga , a potem na ludzi. Jeżeli komuś dziecko przeszkadza w kościele to jego problem, powinien tak skupić się na Jezusie ,żeby nie widzieć tego co dzieje się obok. Młodym rodzicom radzę nie słuchać ludzi, którzy mówią że dzieci im przeszkadzaja, Panu Jezusowi są miłe i to najważniejsze, a jak dorosną to wtedy nie pójdą , jeżeli od małego nie będą chodzić na Mszę Św.
No, ciekawe jak można skupić się na Jezusie, gdy przed Tobą dzieciak stale odstawia swoje "modły".Może potrzeba też więcej zrozumienia i miłości dla tych, którzy muszą znosić piski, gaworzenia i inne przedstawienia dzieci - nie wspomnę już o księdzu, któremu też często to przeszkadza. Niestety, bezstresowe wychowanie wpływa na dziecka zachowanie, że robi, co chce w kościele, a rodzice nawet słowem nie pisną,że tak nie wolno.
Właśnie tak! Prawdziwie skupiony na przeżyciach duchowych katolik nie zauważy przecież nawet jak młodzi rodzice ustawią swojemu dziecku na ławce kościelnej nocniczek.
Niepotrzebne zawężasz problem do dziecka w Kościele. Napisz ogólnie: Jeżeli swoim zachowaniem komukolwiek przeszkadzam, to jego problem, ja jestem najważniejsza. A co do stwierdzenia: jak dorosną nie pójdą, jeżeli od małego nie będą chodzić na Mszę Św., to piszesz to na podstawie jakiś badań, obserwacji?
Tak, na podstawie obserwacji. Moja córka ma teraz 18 lat i sama kiedyś stwierdziła że z jej klasy( chodzi o podstawówkę )na 20 osób na niedzielną Mszę Św. chodzą łącznie z nią 4 osoby i są to osoby które od małego przychodziły do kościoła z rodzicami. U nas nie ma specjalnej Mszy Św. dla dzieci, więc rodzice nie mają wyboru. Dodam jeszcze ,ze po kazaniu tamtego Kapłana, ze dziecko swoim gaworzeniem też chwali Jezusa mniej przejmowałam się tym co ludzie powiedzą.Brunero temat dotyczył dzieci, dorośli raczej potrafią się odpowiednio zachować w kościele, myślę że ja też :), a jak czasami zdarzy się ,że jakieś dziecko mi przeszkadza- rozprasza to mówię " Jezu przymnóż mi wiary i naucz mnie patrzeć na to dziecko z taką miłością z jaką Ty na nie patrzysz".
do keta i brunero - po waszych komentarzach widać , że nie macie dzieci, bo 1,5 - roczne dziecko, bez względu na to jakie mu sie daje wychowanie, jeszcze nie potrafi mnóstwa rzeczy zrozumiec, a co dopiero zachowywać sie w odpowiedni sposób, np. wystać w ciszy na godzinnej Mszy. hahahha! niezły żarcik. A jeżeli mówicie, że dzieci wam przeszkadzają, to musicie się poważnie nad sobą zastanowić. A Jezus zaprasza do siebie zawsze i wszystkich - zwłaszcza pijaków, nierządnice i najgorszych grzeszników - kiedy ci przychodzą, bardziej Go to raduje, niż ci "ładni, porządni i ustatkowani" - ale niezbyt tolerancyjni - podobnie cieszy się kiedy przychodzą do Niego dzieci -wszystkie, a nie tylko te grzeczne od lat 5-ciu... Naprawde zastanówcie się nad sobą, wy też kiedyś byliście dziećmi (no i proszę bez tekstów - "no tak, ale ja byłem aniołkiem", bo to po prostu bzdury)
Droga Racjo. Uwielbiam takie komentarze, w których komentujący chce bardzo pokazać jaki jest mądry, jakim jest wspaniałym psychologiem, jak to bezbłędnie potrafi na podstawie jednego czy dwóch wpisów w internecie zbudować profil rozmówcy. Otóż mam 3 dzieci, z których najmłodsze ma już 14 lat. Wymądrzaj się tak dalej.
Tak masz rację Jezus zaprasza wszystkich. A Ojciec nas stworzył tak abyśmy odróżniali się od zwierząt rozumem i go używali. Mamy kochać bliźniego, a jak kochać to i szanować. A szacunek polega m.in. na tym, że nie należy puszczać bąków w restauracji, wchodzić do filharmonii w bikini, i przeszkadzać bliźnim w modlitwie. Nikt nie oczekuje, że 1,5 roczne dziecko będzie spokojne w kościele. Chodzi o to, czy potrafimy szanować drugiego człowieka i wczuć się w jego emocje. Zawsze się zastanawiałem skąd się biorą ludzie, przez których muszę wędrować po pustym kościele w poszukiwaniu wolnego miejsca, a raczej miejsca do którego jest swobodny dostęp, bez narażania się, że nadepnę komuś na nogę. To takie etapy rozwoju, zaczyna się od terroryzowania własnym dzieckiem otoczenia, a kończy na krzywym spojrzeniu gdy ktoś chce usiąść jako drugi w 12osobowej ławce
Do brunero- Najmłodsze z twoich ma 14 lat, nic dziwnego, ze zapomniałeś więc jak to jest z młodszymi dziećmi. Mój starszy ma 6, i muszę powiedzieć,że zachowuje się w kościele "jak aniołek" już od 4-tego roku życia. Młodszy natomiast ma właśnie półtora roku i ma niestety swoje "chwile", które jak to nordynka niżej napisała - po prostu musimy "przetrwać", do momentu kiedy dziecko nauczy się zachowywać tak jak my tego oczekujemy, bo z tym się nikt jeszcze nie urodził, to jest po prostu proces uczenia, i nie "staje się" on z dnia na dzień, ale potrzeba na to pewnego czasu, więc twój komentarz o używaniu rozumu i okazywaniu szacunku innym osobom (przez tak małe dziecko, które nie potrafi zrozumieć jeszcze takich pojęć) jest doprawdy "wytrawny", wprost szczyt mądrości. A może tak zastosujesz się do swojej własnej rady i skoro jesteś taki rozumny i właściwie używasz swego rozumu oraz wiesz co to szacunek dla drugiego człowieka - okażesz szacunek i zrozumienie tym maluchom, które tak ci przeszkadzają, a które są częścią kościoła już od chrztu świętego (którego udziela się zazwyczaj kilka tygodni po urodzeniu),i zaakceptujesz ich obecność ,czy może też masz rozumny pomysł aby te maluchy chrzcić nie w kościele, tylko w domu, żeby czasem ich płacze nie przeszkadzały takim innym "rozumnym ktosiom" jak ty? Chcesz szacunku od innych - najpierw sam okaż ten szacunek bliźniemu, zwłaszcza temu maluczkiemu, który zapewniam cię nie ma złych intencji pójścia do kościoła po to żeby tobie przeszkodzić w modlitwie, tylko jest najnormalniejszym na świecie - gaworzącym, interesującym się wszystkim maluchem. A tak swoją drogą - czy osoby niepełnosprawne też ci przeszkadzają? O ich stopy też się możesz potknąć. A może starsza pani, która za głośno śpiewa w ławce obok też ci przeszkadza w modlitwie? Wiesz, bąka też może niechcący puścić, to się zdarza, zwłaszcza jeżeli ktoś ma pewne dolegliwości lub jest schorowany. A może powinieneś mieć prawo decyzji, kogo do kościoła wpuścić, a kogo nie, żeby ci nikt nie przeszkadzał? Wiesz, jak chcesz spokoju i ciszy, to możesz się pomodlić w samotności w domu, bo kościół to wspólnota, a nie pustelnia, wspólnota małych i dużych, brzydkich i ładnych, czystych i śmierdzących, bogatych i biednych, mądrych i głupich, wspólnota ludzi, którzy mają się jednoczyć w Bogu :) Rozumiesz, czy dalej będziesz terroryzował swoimi mądrościami?
Moja kuzynka będąc jeszcze mała bardzo rozrabiała w kościele.Ciotka chcąc ja uciszyć powiedziała: Uspokój się zobacz tam wysoko Jezusek wisi na krzyżu!Na to moja kuzynka na cały głos: A po co tak wyśoko wspinał?Ludzie na mszy nie mogli uspokoić się ze śmiechu.
Pozwólcie dzieciom być... sobą! Zwłaszcza przed Bogiem inaczej będą długo miały przekonanie, że Bóg jest sztywny, daleki, surowy. Jeśli komuś przeszkadza dziecko to zwłaszcza bezdzietnym i starszym ludziom, którym dzieci przeszkadzają w każdym innym miejscu. Jeśli osoba dorosła kocha Boga i do niego odnosi myśli to żadne rozkrzyczane dziecko nie jest w stanie zakłócić tej Bosko-ludzkie relacji. Bóg jest zwłaszcza w Dziecku, bo ono jest czyste i jest JEGO! Warto o tym pamiętać.
Mi dzieci nie przeszkadzają, trudno wymagać od nich skupienia na całej Mszy, moje też nie zawsze są w 100% grzeczne choć siedzenie z przodu bardzo im w tym pomaga. "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie" TAK, ale chyba nie "Pozwólcie im robić co chcą"? A niestety mam wrażenie że można pomyśleć, że na Mszy dla dzieci dzieci mogą robić co chcą, wystarczy nawet 1-2 takie małe jednostki i...
jestem trochę zniesmaczony po przeczytaniu tego artykułu. Najbardziej rzuciła mi się w oczy krytyka kazania dla dzieci i tego, że z tego kazania nic nie wyniosą dorośli, że jest to dla dorosłych strata czasu. Uważam, że z tych kazań też można wiele wynieść, ale jeśli dla kogoś dyshonorem jest słuchanie kazania dla dzieci, to już jego problem. Artykue uważam, że trzeba chodzić z dzieckiem do kł jest bardzo w pewnym sensie restrykcyjny. Niościoła także nie w niedzielę. Jestem też przeciwnikiem tego,żeby kazanie było takie samo dla wszystkich, ono powinno być dostosowane do tego jakie są osoby na mszy, jeśli msza jest dla dzieci to powinna być dla nich kazanie, jeśli dla młodzieży to dla młodzieży, jeśli dla dorosłych to dla dorosłych. Dzieci trzeba spokojnie wprowadzać w świat kościoła, wiary i nie być w tym restrykcyjnym, ani też zbytnio liberalnym. Rodzice powinni wychowywać dzieci tak, żeby one zbytnio nie przeszkadzały w kościele, a jeśli dziecko ma przypuśćmy do 5, 7 lat to uważam, że msza dla takiego dziecka nie powinna być obowiązkiem i rodzice nie powinni na siłę zmuszać dzieci do chodzenia do kościoła. Podsumowując, dzieci powinno się zachęcać do pójścia do kościoła i spokojnie ich wprowadzać w sprawy religijne.
Rozumiem, że ten artykuł to wpis na blogu 20-letniej studentki ASP, która dorabia sobie jako opiekunka, chociaż nie ma pojęcia o wychowaniu dzieci. Przeraża ją "banda małych sabotażystów", a każde spotkanie z nimi to "kolejny odcinek zmagań z dzikimi wybrykami". Oblana zimnym potem zastanawia się "jak ja tym razem przeżyję ten cotygodniowy horror?" Przetrwać pozwala jej jednak myśl, że pod koniec miesiąca jej za to zapłacą.
Droga Autorko - niech pociechą będzie Ci myśl, że z "małych sabotażystów" wyrosną kiedyś "wielcy sabotażyści". A kolejne odcinki Twojego serialu przyniosą coraz dziksze wybryki.
Zjawisko społeczne poruszone w powyższym artykule, ma poważniejszy, niż się nam wydaje wymiar. Naganne zachowania dzieci, to problem który daje o sobie znać w szkole, na ulicy, w czasie rodzinnych spotkań itd.Wczesna, już od urodzenia, edukacja dziecka, kształtowanie jego nawyków i zachowań, to obowiązek rodziców, których w procesie wychowania własnego potomstwa, nie zastąpi najlepsza szkoła, nie ukształtuje najlepsze kazanie księdza ..........
po pojawieniu się na świecie pierwszego dziecka próbowałam dostosować nasz rytm niedzielny do tego co było przed jego narodzinami - msza dla dorosłych z kazaniem z którego coś mądrego wyniosę, z liturgią na której ja się będę ubogacać jak dotychczas, na której będę się mogła skupić jak dotychczas. Jednocześnie nie chcieliśmy chodzenia z mężem na zmianę - bo pragnęliśmy - jak autorka - razem przeżywać liturgię mszy św. Nie chcieliśmy też izolować dziecka od kościoła i przyprowadzić don gdy skończy 6 czy 7 lat i będzie "umiało się zachować". Pragnęliśmy od początku pokazywać mu dom Boży i pragnęliśmy też, by od początku razem z nami brało udział w tym najważniejszym wydarzeniu tygodnia. Szarpałam się około 2-3 lata. Szukałam rozwiązań (msze św z osobna homilią dla dzieci - porażka bo jeszcze za małe, msze św dla dorosłych porażka bo się nudzi i rozrabia, msze św dla dzieci - nuudaaa! dla mnie oczywiście, plus moje oburzenie na skrócenie liturgii do jednego czytania czy "Chwała Ojcu..." zamiast hymnu "Chwała na wysokości Bogu" - jednym słowem - impas totalny), dyskutowałam, upierałam się, strofowałam dziecko, pouczałam. Aż po tym, gdy pojawił się drugi potomek, a u pierwszej latorośli zaczęłam dostrzegać oznaki szczerego zainteresowania liturgią, zrozumiałam. I już się nie szarpię. Przyjmuję po prostu ten okres gdy dzieci są małe z CAŁYM dobrodziejstwem inwentarza. Również z tym jak się zachowują na mszy św. Najgorszym rozwiązaniem wg mnie jest przyprowadzać dziecko do kościoła gdy odpowiednio dorośnie. Będzie się nudziło i nie będzie rozumiało dlaczego nagle ciągną go w tak nudne miejsce, skoro do tej pory nie trzeba było. Nie odpowiada mi msza dziecięca? Za 5-10 lat będę mogła swobodnie uczestniczyć w mszach dla dorosłych i to w dodatku razem z dziećmi, bo będą świadome gdzie i po co idą. Teraz jest czas gdy muszę zrezygnować z moich aspiracji (nie tylko w tej kwestii zresztą - wychowywanie dzieci wymaga rezygnacji z mnóstwa rzeczy, które się do tej pory bez kłopotów wykonywało). A już widzę owoce towarzyszenia dzieciom w mszach św od początku razem z nimi i na ich poziomie. Są ciekawe, czytają pismo św, chętnie się modlą, wiedza do KOGO idą do kościoła, syn zapragnął służyć do mszy św i jest ministrantem (nikt go nie namawiał). Chodzimy na msze dla dzieci (teraz mamy trójkę, najmłodsze ma 3 lata). Jest na nich jedno czytanie, piosenki dziecięce (mnie np piosenka "przepraszam Cię Boże skrzywdzony w człowieku" porusza do pokuty, a pozostałe - owszem, nie mają poziomu "dorosłych" ale dorosłe mogę posłuchać w domu gdy mi ich brakuje) i homilia dziecięca, podczas której, gdy ja nie czerpię intelektualnie, to wykorzystuję ten czas na adorację Chrystusa. Gdy dzieci nie pozwalały mi się skupić - musiałam je podnieść tulić rozmawiać z nimi akurat np w czasie czytań czy podniesienia - i się rozpraszałam - oddawałam to Bogu, modląc się "Panie ty wiesz Ty wszystko wiesz, oddaję Ci te rozproszenia i brak 'odpowiednich' uczuć na tej mszy, chciałabym inaczej ale nie ma tego - oddaję Ci tę sytuację". Jedzenie i picie dla dzieci - tak, do 1,5 roku. Potem odstawka i zakaz. Nigdy nie pozwalałam dzieciom na turlanie się czy kładzenie na podłodze. Zabawki - tak - małe nieprzeszkadzające nikomu książeczki lub ewentualnie mała figurka w kieszeni albo mały pluszak. Nie przeszkadzają i nikogo nie gorszą. Jesteśmy zawsze z przodu. Po co? Żeby dzieci wszystko widziały. Potem zaczęły się pytania co teraz ksiądz robi dlaczego - okazja do mini-katechezy. Gdy dzieci są zbyt hałaśliwe ksiądz zwraca głośno uwagę i przypomina że jest to dom modlitwy a nie plac zabaw. Dzieci wiedza co to oznacza (wszystkie w kościele! nie tylko moje) i się do uwag stosują. Można wypracować taki sposób postępowania, z którego wszyscy skorzystają. I dzieci - bo poznają liturgie i rytm niedzieli, i rodzice - bo msza dziecięca nie jest mniej ważna od tej dla dorosłych. Czas biegnie szybko i dzieci szybko dorastają.
powiem szczerze, ze mnie dzieci nie przeszkadzają w kościele. nawet ich obecność nawet mnie jako ministranta bawi. rodzice często "uczą" dziecko wrzucać do koszyczka, mnie to czasem bawi
Czym skorupka... Jak dziecko może się nauczyć zachowania w kościele jeżeli nie będzie tam chodzić? Marudzącym polecam poezję ks. Jana Twardowskiego o maluchach w kościele. Albo lepiej wróćmy do źródła: "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie"
Na pytania postawione w artykule najlepszą odpowiedzią wydaje mi się coś, co widziałam w różnych kościołach na Zachodzie - zwłaszcza we Włoszech i we Francji: fragment kościoła wydzielony dla dzieci. Ma on szklane drzwi, do środka wpuszczony jest osobny głośnik, żeby dobrze było słychać mszę, ale, żeby inni dominicantes nie musieli słuchać dziecka.
W mojej parafii na mszę, na którą chodzę (godzina 9 rano, odprawia ją emerytowany profesor, co przekłada się na bardzo trudne, intelektualne - ale niezmiernie ciekawe i inspirujące - kazania), względnie niedawno zaczęło przychodzić młode małżeństwo najpierw z dwójką, a niedługo pewnie z trójką (Pani obecnie jest w kolejnej ciąży). I, z przykrością stwierdzam, że rozważam poważnie rezygnację z przychodzenia na tę mszę - jakiekolwiek skupienie modlitewne jest bardzo utrudnione. Dzieci nie tylko biegają, ale przede wszystkim wrzeszczą. Wiem, w naturze dziecka leży bieganie i wrzeszczenie. Ale nie wiem dlaczego (pomimo tego, że sytuacja powtarza się wielokrotnie) rodzice muszą zajmować miejsce w pierwszej ławce i stamtąd ganiać po całym kościele starszą pociechę albo (również przez całą długość nawy) wynosić młodszą, kiedy zaczyna wrzeszczeć i - co moim zdaniem jest najgorsze - czynić to wielokrotnie w ciągu jednej mszy. Wyobraźmy sobie sytuację, w której każde czytanie przebiega w myśl identycznego schematu: czytanie z WRZASK WRZASK WRZASK [jeden rodzic zaczyna iść przez całą nawę pchając przed sobą wózek i kołysząc nim, wrzask trwa dalej] WRZASK wrzask [drzwi trzaskają, bo ciężko je przytrzymać prowadząc wózek, a drugi rodzic goni starszą pociechę] oto słowo pańskie. Chwila ulgi. Rodzice wracają - znowu do pierwszego rzędu ławek. I tak przez całą mszę. I nie ma co się pocieszać, że dzieci niedługo z tego wyrosną, bo już następne w drodze.
Wiem, "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie". Wiem, że należy przyzwyczajać dzieci do uczestnictwa we mszy świętej. Ale czy naprawdę do tego uczestnictwa należy przygotowywać już niemowlę? Czy nie można go zostawić z babcią na czas mszy albo chociaż ten pierwszy rok/dwa przecierpieć chodząc na dwie różne msze, by nasz rozwój duchowy nie odbywał się kosztem zgorszenia całej parafii? Pytam, bo nie wiem. Po każdej mszy mam ochotę podejść do tej rodziny i spytać, czy naprawdę muszą przynosić niemowlę do kościoła i siadać z nim w pierwszej ławce. Wrodzona nieśmiałość wygrywa, więc pytania nie zadaję. Ale nie wiem, czy przy następnym niemowlęciu nie przełamię się.
Na koniec słowo o mnie: wychowywała mnie tylko Mama. Z jakich powodów - to już sprawa własna naszej rodziny. Przez pierwszych kilka lat mojego życia stopniowo przyzwyczajała małą mnie do mszy. Byłam dzieckiem bardzo żywym i msza wydawała mi się niewiarygodnie nudna - jeśli spojrzeć na nią z punktu widzenia kilkulatka, rzeczywiście taka jest (przesiedzieć pół godziny słuchając jakiś nieciekawych tekstów czytanych znudzonym głosem to koszmar - Biblię znałam i lubiłam, ale w wersji papierowej albo jako kasety z nagraniami aktorskimi, a nie niezrozumiałe teksty "do Kolossan", "do Filipian", "do Tymoteuszan" jak to słyszałam). Przyzwyczajanie wyglądało tak: czym bliżej końca mszy tym ciekawiej dla dziecka (dużo ruchu, śpiewu, generalnie ciekawe czynności). Znaczną część dzieciństwa miałam szczęście spędzić w miejscowości, w której kościół parafialny miał duży ogród z dobrym nagłośnieniem. Przyzwyczajanie zaczęło się wczesną wiosną: przez większość mszy łaziłam po małym kawałku ogrodu, bawiąc się kamyczkami, oglądając rybki w stawku itd. Na koniec mszy Mama mnie wprowadziła do kościoła i popatrzyłyśmy na błogosławieństwo (ale ono fajne - ksiądz macha i ty machasz). I tak coraz bliżej początku. Wiem, że to podejście nie służy rozumieniu mszy, ale jest bardzo skuteczne w uczeniu uczestnictwa.
Według mnie problem nie leży w tym czy zabierać małe dzieci na Mszę czy nie.Dla mnie oczywiste jest że należy przychodzić w miarę możliwości całą rodziną.Z młodszymi dziećmi do lat 2 jeśli nie dało się uspokoić,któreś z nas ja albo żona oczywiście wychodziliśmy do przedsionka,albo przed kościół pospacerować dopóki dziecko się nie uspokoiło.Pan Bóg się nie pogniewa jeśli w takiej sytuacji któregoś z nas nie było na fragmencie Mszy.Nasze starsze dzieci 3-5lat są zawsze bardzo grzeczne w kościele.Ważne jest żeby dzieci od malucha widziały że rodzice bardzo serio traktują wiarę,że to co mówią jest spójne z tym co robią.Pomimo że jeszcze niewiele rozumieją,nabierają wtedy szacunku i respektu do całej sfery sacrum,do Mszy,miejsc kultu i.t.p Z moich obserwacji wynika że problemem jest raczej podejście niektórych rodziców.Zdarza się że wcale nie reagują,nawet jak dziecko zachowuje się jak na placu zabaw.Często niestety jest tak,że gdy rodzice w domu nie korygują zachowania dzieci,nie stawiają im jasnych wymagań,nie wpajają co wolno,a jakie zachowania są niepożądane,to i nie robią tego nigdzie indziej..
Dzieci mam już dorosłe. Ale gdy chłopcy mali byli zawsze zabierałem ich na msze święte. Moje uczestnictwo we mszy było ubogie. Starałem się, aby dzieci się nie nudziły. Tłumaczyłem, co ksiądz robi. Po co robi. Czasem opowiadałem o ołtarzu, obrazach czy witrażach. Aby nie dopuścić do nudzenia się. Masz święta nie mogła ich nudzić. W domu bożym mieli czuć się dobrze. Wiem, że nieraz przeszkadzałem innym ludziom. Jednak w ogromnej większosci moje zachowanie było pozytywnie tolerowane. Uważam, że w ten sposób tworzyłem fundamenty wiary. Oprócz tego zawsze modliłęm się przy nich. Od początku. Przy nic nie rozmumiejącym niemowalaku. Codziennie. I teraz, po latach, uważam, że to wszystko miało sens. I chciałbym, gdy mieć swoje dzieci bedą, podobnie postępowali.
Pan Jezus pozwalał, żeby dzieci przychodziły do Niego. Ale nigdzie nie jest napisane, że pozwalał, aby właziły Mu na głowę.
Pamiętam, że kiedy nasza córka miała dwa lata, napisałam na forum "Wiara" coś takiego: 1. Na mszę niedzielną wybieramy przedpołudnie, kiedy dziecko jest wyspane, po śniadaniu, nie marudne. 2. Chodzimy do kościołów z rozbudowanymi "przyległościami", gdzie są boczne kaplice, obszerna kruchta, ogrodzony teren z głośnikami. Żeby było gdzie wyjść. 3. W kościele stajemy/siadamy blisko wyjścia. 4. Mamy ze sobą kubek-niekapek z piciem. Wolę podać szybko dwa-trzy łyki, niż toczyć wojnę o "piiiiiić!", Zdarzało mi się dawać wprost do pyszczka kawałek bułki.( Dziś pewnie bym tego nie zrobiła, ale wtedy udręczona częstym wychodzeniem wolałam tak, niż jeszcze jedno wyjście). 5. Dziecku wolno spacerować po kościele, byle w zasięgu naszego wzroku. Biegać (szczególnie tupiąc!) nie. Może usiąść na podłodze, może włazić nam na kolana (ale na głowy już nie. 6. Dziecku nie wolno głośno się odzywać czy jakkolwiek hałasować, włazić gdzie nie trzeba, zaczepiać ludzi. 7. Jeżeli robi coś z powyższego, w szczególności płacze - natychmiast wychodzimy. Wracamy jak się uspokoi. 8. Podczas kazania zdarza mi się brać córkę za rękę i spacerować po mniej uczęszczanych okolicach kościoła, pokazując figury, obrazy, witraże (objaśnienia szeptem). Pozwoliłam pogłaskać gołąbka, trzymanego przez św. Franciszka. 9. Staram się, żeby dziecko coraz bardziej uczestniczyło, a nie tylko było: przy wejściu do kościoła i przy wyjściu trzeba się przeżegnać, jak jest zbierana ofiara wrzucić pieniążek, przekazać znak pokoju. Stopniowo takich "obowiązków" będzie coraz więcej. 10. Na Podniesienie wybieram miejsce, z którego dziecko może dokładnie widzieć ołtarz. Klękam na jednym kolanie, małą sadzam na drugim, i mówię po cichu "patrz, teraz przyjdzie Pan Jezus". I co? I dziecko momentalnie zakumało, że dzieje się coś ważnego! Nie wiem, ile rozumie z cudu Przeistoczenia, raczej niewiele. Ale już wie, że to jest coś niezwykłego i że trzeba patrzeć.
Teraz córka ma już pięć lat - i zaczynam ostrożnie zauważać, że te pięć lat orki na ugorze przyniosło jakieś plony. Mała jest w stanie wysiedzieć mniej więcej spokojnie całą Mszę, lepiej czy gorzej umie odpowiadać księdzu, uczy się na pamięć Credo nicejskiego, bo Ojcze nasz znała od dawna. Ostatni raz porządnie narozrabiała w kościele gdzieś pod koniec lata... Pamiętam, że potem z własnej inicjatywy przeprosiła najpierw Pana Jezusa, potem księdza (zdziwił się jak dostał taki telefon :), ale potraktował rzecz z całą powagą), a na końcu tatę, któremu przeszkadzała się modlić. Pewnie jeszcze nie raz będzie w kościele nieznośna, to taki wiek - ale cieszę się, że już wie, jak powinno być i czuje, kiedy coś jest nie w porządku. Poszłam z nią raz na mszę dla dzieci, bardzo podobała się jej schola - ale ogólny bałagan i łażenie dzieci po kościele już nie.
Bardzo dziękuję za ten wyważony głos. Mnie dzieci w kościele rozpraszają i zawsze mam żal do rodziców, że nie potrafią ich opanować. Pamiętam ze swojego dzieciństwa siedzenie jak kołek w ławce, w absolutnym milczeniu i praktycznie bez ruchu, każde rozproszenie (np. stukanie butem w ławkę czy bujanie na boki) spotykało się z reakcją dorosłych("ciiiii... zachowuj się grzecznie..."). I co? i dobrze. Traumy nie mam. I uważam, że wychowywanie dziecka na małego dzikusa (tj. nie wychowywanie go wcale) jemu przede wszystkim szkodzi.
A co z zabawkami? Ja zaobserwowałam że mój niespełna dwuletni syn jak nie ma zajętych rąk to biega i nie ma ze nie. Konczybsie zawsze wychodzeniem z kościoła. A jak ma autko w ręce to się zabawi jeździ wzdłuż naszej ławki. Generalnie dalej niż na 10 kroków się nie oddała. I nie wiem co z tym zrobić
Jeżeli chcemy, aby kościoły świeciły pustkami nie zabierajmy do nich dzieci, a jak już zabieramy to wytresowane, aby były cichutkie i grzeczne. Dziecko "wariujące" w kościele ma coś czego my nie mamy, ponuracy siedzący w ławkach ze spuszczonymi głowami. Ma radość bycia chrześcijaninem i stan bycia w łasce uświęcającej, bo jeszcze świadomie grzeszyć nie potrafi. „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jako dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego” (Mt 18, 3). Jestem ojcem dwójki dzieci. Ale zanim nim zostałem żadne dziecko w kościele mi nie przeszkadzało. Zdarzyło się dwa razy, że ktoś miał pretensje do zachowania moich dzieci (i tylko na Mszy w tygodniu). No cóż, poradziłem im wybrać się na Msze w innych godzinach, bo ja z Mszy nie zrezygnuję i moje dzieci będą w niej też uczestniczyć. Zresztą we Mszy najważniejsza jest Eucharystia - czytania można przeczytać sobie w domu, albo mieć przy sobie Oremusa.
Nie. We Mszy świętej ważne jest wszystko. Z pomocy, jaką jest doczytywanie sobie z Oremusa, Mateusza czy innych źródeł możesz skorzystać Ty, jeśli zajęty pilnowaniem dzieci nie wysłuchałeś porządnie Liturgii Słowa. Ale nie masz prawa skazywać na to swoich bliźnich, bo oni przyszli do kościoła m.in. wysłuchać Słowa Bożego i nie podzielają Twojego (błędnego) zdania, że najważniejsza jest Eucharystia a czytania można sobie w domciu.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji,
w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu.
Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11.
Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w
Polityce prywatności.
Z własnego dzieciństwa pamiętam dwie sprawy: Mamę dającą mi kalendarzyk, w którym nabożnie rysowałam (z własnej woli) krzyże, łódki, apostołów, stygmaty (!) etc. (choć i ku temu znajdowali się przeciwnicy siedzący z nami w ławce) oraz bardzo wczesne zaangażowanie w życie Kościoła poprzez moje uczestnictwo w scholce, a co za tym idzie - aktywizację na Mszy Świętej i motywację do spokoju ze strony starszych (już na tyle ogarniętych) dzieci.
Ania
Obecnie bardzo często zdarzają się rozbrykane maluchy i czasem faktycznie trudno się skupić, ale większość rodziców umie sobie z nimi radzić. Może wynika to z tego, że pochodzę z małej miejscowości i rodzice obawiają się "co ludzie powiedzą", dlatego dość dobrze opanowują niesforne potomstwo.
Ja ze swoich doświadczeń pamiętam jak z tatą i dwojgiem braci mama wysyłała do kościoła. Mama sobie rady nie dawała, a tata miał sposób: brał lekko łapał za uszy i spokój na mszy był. Czasami były utarczki pomiędzy mną lub bratem lub na odwrót to stawiał mnie za sobą, brata przed sobą, trzeciego w ławce.
A co do stwierdzenia: jak dorosną nie pójdą, jeżeli od małego nie będą chodzić na Mszę Św., to piszesz to na podstawie jakiś badań, obserwacji?
Najmłodsze z twoich ma 14 lat, nic dziwnego, ze zapomniałeś więc jak to jest z młodszymi dziećmi. Mój starszy ma 6, i muszę powiedzieć,że zachowuje się w kościele "jak aniołek" już od 4-tego roku życia. Młodszy natomiast ma właśnie półtora roku i ma niestety swoje "chwile", które jak to nordynka niżej napisała - po prostu musimy "przetrwać", do momentu kiedy dziecko nauczy się zachowywać tak jak my tego oczekujemy, bo z tym się nikt jeszcze nie urodził, to jest po prostu proces uczenia, i nie "staje się" on z dnia na dzień, ale potrzeba na to pewnego czasu, więc twój komentarz o używaniu rozumu i okazywaniu szacunku innym osobom (przez tak małe dziecko, które nie potrafi zrozumieć jeszcze takich pojęć) jest doprawdy "wytrawny", wprost szczyt mądrości. A może tak zastosujesz się do swojej własnej rady i skoro jesteś taki rozumny i właściwie używasz swego rozumu oraz wiesz co to szacunek dla drugiego człowieka - okażesz szacunek i zrozumienie tym maluchom, które tak ci przeszkadzają, a które są częścią kościoła już od chrztu świętego (którego udziela się zazwyczaj kilka tygodni po urodzeniu),i zaakceptujesz ich obecność
,czy może też masz rozumny pomysł aby te maluchy chrzcić nie w kościele, tylko w domu, żeby czasem ich płacze nie przeszkadzały takim innym "rozumnym ktosiom" jak ty? Chcesz szacunku od innych - najpierw sam okaż ten szacunek bliźniemu, zwłaszcza temu maluczkiemu, który zapewniam cię nie ma złych intencji pójścia do kościoła po to żeby tobie przeszkodzić w modlitwie, tylko jest najnormalniejszym na świecie - gaworzącym, interesującym się wszystkim maluchem. A tak swoją drogą - czy osoby niepełnosprawne też ci przeszkadzają? O ich stopy też się możesz potknąć. A może starsza pani, która za głośno śpiewa w ławce obok też ci przeszkadza w modlitwie? Wiesz, bąka też może niechcący puścić, to się zdarza, zwłaszcza jeżeli ktoś ma pewne dolegliwości lub jest schorowany. A może powinieneś mieć prawo decyzji, kogo do kościoła wpuścić, a kogo nie, żeby ci nikt nie przeszkadzał? Wiesz, jak chcesz spokoju i ciszy, to możesz się pomodlić w samotności w domu, bo kościół to wspólnota, a nie pustelnia, wspólnota małych i dużych, brzydkich i ładnych, czystych i śmierdzących, bogatych i biednych, mądrych i głupich, wspólnota ludzi, którzy mają się jednoczyć w Bogu :)
Rozumiesz, czy dalej będziesz terroryzował swoimi mądrościami?
"Jesli dziecko komus przeszkadza to jego problem" no coz wszystko w tym zdaniu jest. A co konkretnie kazdy dostrzeze wg wlasnej kultury...
Jeśli komuś przeszkadza dziecko to zwłaszcza bezdzietnym i starszym ludziom, którym dzieci przeszkadzają w każdym innym miejscu.
Jeśli osoba dorosła kocha Boga i do niego odnosi myśli to żadne rozkrzyczane dziecko nie jest w stanie zakłócić tej Bosko-ludzkie relacji.
Bóg jest zwłaszcza w Dziecku, bo ono jest czyste i jest JEGO! Warto o tym pamiętać.
Droga Autorko - niech pociechą będzie Ci myśl, że z "małych sabotażystów" wyrosną kiedyś "wielcy sabotażyści". A kolejne odcinki Twojego serialu przyniosą coraz dziksze wybryki.
Życzę powodzenia! :)))
Zjawisko społeczne poruszone w powyższym artykule, ma poważniejszy, niż się nam wydaje wymiar. Naganne zachowania dzieci, to problem który daje o sobie znać w szkole, na ulicy, w czasie rodzinnych spotkań itd.Wczesna, już od urodzenia, edukacja dziecka, kształtowanie jego nawyków i zachowań, to obowiązek rodziców, których w procesie wychowania własnego potomstwa, nie zastąpi najlepsza szkoła, nie ukształtuje najlepsze kazanie księdza ..........
Jedzenie i picie dla dzieci - tak, do 1,5 roku. Potem odstawka i zakaz. Nigdy nie pozwalałam dzieciom na turlanie się czy kładzenie na podłodze. Zabawki - tak - małe nieprzeszkadzające nikomu książeczki lub ewentualnie mała figurka w kieszeni albo mały pluszak. Nie przeszkadzają i nikogo nie gorszą. Jesteśmy zawsze z przodu. Po co? Żeby dzieci wszystko widziały. Potem zaczęły się pytania co teraz ksiądz robi dlaczego - okazja do mini-katechezy. Gdy dzieci są zbyt hałaśliwe ksiądz zwraca głośno uwagę i przypomina że jest to dom modlitwy a nie plac zabaw. Dzieci wiedza co to oznacza (wszystkie w kościele! nie tylko moje) i się do uwag stosują. Można wypracować taki sposób postępowania, z którego wszyscy skorzystają. I dzieci - bo poznają liturgie i rytm niedzieli, i rodzice - bo msza dziecięca nie jest mniej ważna od tej dla dorosłych. Czas biegnie szybko i dzieci szybko dorastają.
W mojej parafii na mszę, na którą chodzę (godzina 9 rano, odprawia ją emerytowany profesor, co przekłada się na bardzo trudne, intelektualne - ale niezmiernie ciekawe i inspirujące - kazania), względnie niedawno zaczęło przychodzić młode małżeństwo najpierw z dwójką, a niedługo pewnie z trójką (Pani obecnie jest w kolejnej ciąży). I, z przykrością stwierdzam, że rozważam poważnie rezygnację z przychodzenia na tę mszę - jakiekolwiek skupienie modlitewne jest bardzo utrudnione. Dzieci nie tylko biegają, ale przede wszystkim wrzeszczą. Wiem, w naturze dziecka leży bieganie i wrzeszczenie. Ale nie wiem dlaczego (pomimo tego, że sytuacja powtarza się wielokrotnie) rodzice muszą zajmować miejsce w pierwszej ławce i stamtąd ganiać po całym kościele starszą pociechę albo (również przez całą długość nawy) wynosić młodszą, kiedy zaczyna wrzeszczeć i - co moim zdaniem jest najgorsze - czynić to wielokrotnie w ciągu jednej mszy. Wyobraźmy sobie sytuację, w której każde czytanie przebiega w myśl identycznego schematu: czytanie z WRZASK WRZASK WRZASK [jeden rodzic zaczyna iść przez całą nawę pchając przed sobą wózek i kołysząc nim, wrzask trwa dalej] WRZASK wrzask [drzwi trzaskają, bo ciężko je przytrzymać prowadząc wózek, a drugi rodzic goni starszą pociechę] oto słowo pańskie. Chwila ulgi. Rodzice wracają - znowu do pierwszego rzędu ławek. I tak przez całą mszę. I nie ma co się pocieszać, że dzieci niedługo z tego wyrosną, bo już następne w drodze.
Wiem, "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie". Wiem, że należy przyzwyczajać dzieci do uczestnictwa we mszy świętej. Ale czy naprawdę do tego uczestnictwa należy przygotowywać już niemowlę? Czy nie można go zostawić z babcią na czas mszy albo chociaż ten pierwszy rok/dwa przecierpieć chodząc na dwie różne msze, by nasz rozwój duchowy nie odbywał się kosztem zgorszenia całej parafii? Pytam, bo nie wiem. Po każdej mszy mam ochotę podejść do tej rodziny i spytać, czy naprawdę muszą przynosić niemowlę do kościoła i siadać z nim w pierwszej ławce. Wrodzona nieśmiałość wygrywa, więc pytania nie zadaję. Ale nie wiem, czy przy następnym niemowlęciu nie przełamię się.
Na koniec słowo o mnie: wychowywała mnie tylko Mama. Z jakich powodów - to już sprawa własna naszej rodziny. Przez pierwszych kilka lat mojego życia stopniowo przyzwyczajała małą mnie do mszy. Byłam dzieckiem bardzo żywym i msza wydawała mi się niewiarygodnie nudna - jeśli spojrzeć na nią z punktu widzenia kilkulatka, rzeczywiście taka jest (przesiedzieć pół godziny słuchając jakiś nieciekawych tekstów czytanych znudzonym głosem to koszmar - Biblię znałam i lubiłam, ale w wersji papierowej albo jako kasety z nagraniami aktorskimi, a nie niezrozumiałe teksty "do Kolossan", "do Filipian", "do Tymoteuszan" jak to słyszałam). Przyzwyczajanie wyglądało tak: czym bliżej końca mszy tym ciekawiej dla dziecka (dużo ruchu, śpiewu, generalnie ciekawe czynności). Znaczną część dzieciństwa miałam szczęście spędzić w miejscowości, w której kościół parafialny miał duży ogród z dobrym nagłośnieniem. Przyzwyczajanie zaczęło się wczesną wiosną: przez większość mszy łaziłam po małym kawałku ogrodu, bawiąc się kamyczkami, oglądając rybki w stawku itd. Na koniec mszy Mama mnie wprowadziła do kościoła i popatrzyłyśmy na błogosławieństwo (ale ono fajne - ksiądz macha i ty machasz). I tak coraz bliżej początku.
Wiem, że to podejście nie służy rozumieniu mszy, ale jest bardzo skuteczne w uczeniu uczestnictwa.
Pamiętam, że kiedy nasza córka miała dwa lata, napisałam na forum "Wiara" coś takiego:
1. Na mszę niedzielną wybieramy przedpołudnie, kiedy dziecko jest wyspane, po śniadaniu, nie marudne.
2. Chodzimy do kościołów z rozbudowanymi "przyległościami", gdzie są boczne kaplice, obszerna kruchta, ogrodzony teren z głośnikami. Żeby było gdzie wyjść.
3. W kościele stajemy/siadamy blisko wyjścia.
4. Mamy ze sobą kubek-niekapek z piciem. Wolę podać szybko dwa-trzy łyki, niż toczyć wojnę o "piiiiiić!", Zdarzało mi się dawać wprost do pyszczka kawałek bułki.( Dziś pewnie bym tego nie zrobiła, ale wtedy udręczona częstym wychodzeniem wolałam tak, niż jeszcze jedno wyjście).
5. Dziecku wolno spacerować po kościele, byle w zasięgu naszego wzroku. Biegać (szczególnie tupiąc!) nie. Może usiąść na podłodze, może włazić nam na kolana (ale na głowy już nie.
6. Dziecku nie wolno głośno się odzywać czy jakkolwiek hałasować, włazić gdzie nie trzeba, zaczepiać ludzi.
7. Jeżeli robi coś z powyższego, w szczególności płacze - natychmiast wychodzimy. Wracamy jak się uspokoi.
8. Podczas kazania zdarza mi się brać córkę za rękę i spacerować po mniej uczęszczanych okolicach kościoła, pokazując figury, obrazy, witraże (objaśnienia szeptem). Pozwoliłam pogłaskać gołąbka, trzymanego przez św. Franciszka.
9. Staram się, żeby dziecko coraz bardziej uczestniczyło, a nie tylko było: przy wejściu do kościoła i przy wyjściu trzeba się przeżegnać, jak jest zbierana ofiara wrzucić pieniążek, przekazać znak pokoju. Stopniowo takich "obowiązków" będzie coraz więcej.
10. Na Podniesienie wybieram miejsce, z którego dziecko może dokładnie widzieć ołtarz. Klękam na jednym kolanie, małą sadzam na drugim, i mówię po cichu "patrz, teraz przyjdzie Pan Jezus". I co? I dziecko momentalnie zakumało, że dzieje się coś ważnego! Nie wiem, ile rozumie z cudu Przeistoczenia, raczej niewiele. Ale już wie, że to jest coś niezwykłego i że trzeba patrzeć.
Teraz córka ma już pięć lat - i zaczynam ostrożnie zauważać, że te pięć lat orki na ugorze przyniosło jakieś plony. Mała jest w stanie wysiedzieć mniej więcej spokojnie całą Mszę, lepiej czy gorzej umie odpowiadać księdzu, uczy się na pamięć Credo nicejskiego, bo Ojcze nasz znała od dawna.
Ostatni raz porządnie narozrabiała w kościele gdzieś pod koniec lata... Pamiętam, że potem z własnej inicjatywy przeprosiła najpierw Pana Jezusa, potem księdza (zdziwił się jak dostał taki telefon :), ale potraktował rzecz z całą powagą), a na końcu tatę, któremu przeszkadzała się modlić. Pewnie jeszcze nie raz będzie w kościele nieznośna, to taki wiek - ale cieszę się, że już wie, jak powinno być i czuje, kiedy coś jest nie w porządku.
Poszłam z nią raz na mszę dla dzieci, bardzo podobała się jej schola - ale ogólny bałagan i łażenie dzieci po kościele już nie.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.