Rozmowa z ks. Adrianem Putem, biskupem pomocniczym nominatem diecezji zielonogórsko-gorzowskiej o drodze powołania, źródłach duchowych inspiracji i przyszłości.
A może w tych 18 latach były jakieś charakterystyczne momenty, które były ważne dla Księdza, dla życia duchowego i duszpasterskiego?
Każdy moment był bardzo istotny i za każdy jestem bardzo wdzięczny. Kiedy szedłem na pierwszą parafię, złożyłem sam sobie taką wewnętrzną obietnicę (i to było pewnie tym kluczem do przyjęcia decyzji Ojca Świętego), że nigdy nie będę grymasił przy dekretach. Tam gdzie mnie ksiądz biskup pośle, tam po prostu będę szedł. I byłem w tym zawsze konsekwentny. Dawało mi to tę wolność, że nigdy nie miałem napięcia, co do tego, gdzie pójdę czy co będę robił, a zawsze byłem zaskakiwany pozytywnie. Na pierwszą parafię dekret odbierałem z rak ówczesnego biskupa pomocniczego Edwarda Dajczaka tutaj, w Gorzowie, w domu biskupim. Byliśmy umówieni razem z ks. Mariuszem Dudką. Dowiedziałem się, że idę do Lubska do parafii pw. Nawiedzenia NMP. Pierwszych pięć lat to także fantastyczna relacja z proboszczem ks. Marianem Bumbulem, który nauczył mnie tego, że obojętnie, co się będzie działo, to po prostu siadamy i rozmawiamy. Wiele razy było tak, że szedłem na piętro do proboszcza, gdzie siedzieliśmy i gadaliśmy o różnych rzeczach. Zgadzaliśmy się i nie zgadzaliśmy się. Przecież nie o to chodziło, żebyśmy się zawsze zgadzali. Czasami miałem jakieś pomysły, takie młode, szalone. On wtedy mówił: „Adrianku, Adrianku, poczekaj”. Natomiast owocowało to tym, że nigdy się nie kłóciliśmy się, choć jako proboszcz czasem się denerwował na mnie, młodego. Ale było to doświadczenie tego, że warto usiąść i rozmawiać. Później już wiedziałem, że idę do Gorzowa do parafii pw. Pierwszych Męczenników Polski, bo to szło wtedy takim kluczem oazowym. Miałem zastąpić tam ks. Sławka Szocika. Ta parafia dała mi dobre doświadczenie dużej wspólnoty kapłańskiej. Bardzo dobry czas współpracy z ks. Adamem Koźmińskim, ks. Tomaszem Duszczakiem, ks. Mieczysławem Kaflikiem, ks. Krzysztofem Dulnym, no i przede wszystkim z proboszczem ks. prałatem Władysławem Pawlikiem. Tworzyliśmy zgrany zespół. To było doświadczenie parafii, w której było wiele różnych ruchów, wspólnot i która wymagała dużego zaangażowania.
Ale tam były już tylko dwa lata...
W drugim roku pobytu w tej wspaniałej parafii, w rodzinnym mieście, gdzie do domu miałem siedem minut samochodem, 2 lutego wieczorem przyjechał bp Paweł Socha i powiedział mi, że wolą księdza biskupa Stefana jest to, żebym objął obowiązki redaktora diecezjalnych „Aspektów”. I to rzeczywiście nosiłem w sobie, bo tak po ludzku było mi w Gorzowie bardzo dobrze. Myślałem, że posiedzę tu jeszcze ze dwa lata. No ale ta obietnica, że nie będę grymasił… Chociaż przeciągnęło się to bardzo długo, bo miałem przyjść w lutym, a ostatecznie przyszedłem w czerwcu. Miałem iść do pracy w „Aspektach”, ale nawet nie wiedziałem, gdzie będę mieszkał w Zielonej Górze. I gdy już byłem spakowany, dowiedziałem się, że ks. Leszek Kazimierczak zgodził się mnie przyjąć na parafię pw. św. Józefa. Przyjął mnie bardzo życzliwie, pozwolił się zaangażować w działania parafialnego Ośrodka Integracji Społecznej i miałem tam naprawdę swoją przestrzeń. Nie tylko pracowałem w "Aspektach", ale też pomagałem ks. Robertowi Patro w duszpasterstwie dzieci i młodzieży, a jako rezydent w parafii miałem swój konfesjonał, swoje obowiązki, które w niczym nie kolidowały z innymi obowiązkami.
Kolejny etap też był związany z Zieloną Górą.
To był moment bardzo szczególny dla naszej diecezji, kiedy ksiądz biskup Stefan Regmunt oznajmił w Paradyżu nam wszystkim, że jest bardzo poważnie chory i z Paradyża pojechał do Warszawy. Dosłownie chwilę po tym zaprosił mnie biskup Tadeusz Lityński, wtedy biskup pomocniczy, na rozmowę i powiedział, że wolą księdza biskupa diecezjalnego jest to, abym oprócz wszystkich obowiązków, które mam, został też proboszczem zielonogórskiej parafii pw. św. Stanisława Kostki. Tu też się zawahałem, bo i redakcja, i duszpasterstwo młodzieżowe, i oazy, no i jeszcze ma być parafia... Biskup Stefan napisał piękny list, który mam do tej pory, w którym widać, że bolącą ręką, prosił o podjęcie tych obowiązków.
I tak zaczął się sześcioletni okres posługi. Być proboszczem to jeszcze poważniejsze wyzwanie.
Kiedy tam przychodziłem, zadałem sobie pytanie: czy doświadczenie charyzmatu Ruchu Światło-Życie jest tylko jakąś moją przygodą, czy wizją, którą noszę w sobie i którą chcę realizować. Zdecydowałem, że to drugie i to było coś, co zaproponowałem w parafii od początku. Zrobiliśmy zgodnie z prawem diecezjalnym Parafialną Radę Duszpasterską i Radę Ekonomiczną i to było doświadczenie budowania żywej wspólnoty Kościoła. Znakiem tego jest liturgia. To było pierwsze, że różne osoby zapraszaliśmy do odpowiedzialności za liturgię i wiele fajnych rzeczy udało się zrobić dzięki ludziom, którzy tam są. No a teraz zielonogórska konkatedra.
(obraz) |