O duszpasterstwie i życiu w czasie pandemii pisze dla nas ks. Hubert Relich, kapłan naszej diecezji od niedawna posługujący wśród szwajcarskiej Polonii.
Mijały kolejne dni, w sklepach ludzi tyle, co zwykle, ale niektórych produktów na półkach brak, w tym osławionej czerwonej fasolki. Wierni, zazwyczaj gromadzący się w kościele na niedzielnej Mszy św., dzwonią do Polskiej Misji Katolickiej i pytają, jak to będzie ze świętami w tym roku. Jedyne, co możemy jako duszpasterze im zaproponować to sakrament pojednania w kaplicy, z zachowaniem wszelkich norm i rygorów higienicznych.
Duszpasterstwo polonijne nieodzownie związane jest z wyjazdami do ośrodków oddalonych o wiele kilometrów od Fryburga. Okazało się, że nie w każdej z parafii, z których to gościnności korzystają wierni z Polski, można sprawować sakrament pojednania, nawet z zachowaniem wszelkich norm. Wyjątkiem może być jedynie posługa dla odchodzących z tego świata. Wobec tego zaprosiliśmy tych, którzy chcieli skorzystać ze spowiedzi do Marly, gdzie jest jedyna kaplica będąca własnością szwajcarskiej Polonii. I sporo osób przystąpiło i nadal przystępuje do sakramentu pokuty. To niezwykle budujące, że Polacy na obczyźnie w tym wielkopostnym czasie potrafią przemierzyć nierzadko kilkadziesiąt kilometrów, ażeby przygotować się wewnętrznie na zmartwychwstanie Pańskie. Przyznam, że z podziwem i niejakim wzruszeniem wspominam spotkanie z młodą osobą, która przybyła na Mszę św. z Genewy (około 160 km) do Berna, gdzie miałem akurat zastępstwo. W tym czasie w diecezji, na terenie której znajduje się Genewa, nie można już było uczestniczyć w nabożeństwach, a w stolicy jeszcze tak. Po Mszy św. ta osoba poprosiła mnie, aby pobłogosławić jej świece. W ten sposób chciała mieć jakikolwiek kontakt z sacrum w czasie świąt, kiedy, jak się domyślała, przyjdzie jej pozostać w domu…